Seria Battlefield w swojej historii przechodziła przez różne etapy — kolejne odsłony nie raz wzbudzały uwielbienie graczy, tylko po to, by wraz z następnym wydaniem zaprzepaścić ich zaufanie. Schemat ten powtarzał się wielokrotnie, zwłaszcza w ostatnich latach.
Spis treści
Nie trzeba przecież daleko sięgać pamięcią, aby wspomnieć o jednym z bardziej znamiennych przypadków. Battlefield 2042, bo o tym tytule oczywiście mowa, dosyć łatwo ustąpił pola konkurencyjnemu Call of Duty, przez co cykl Elektroników ponownie znalazł się na rozdrożu. Po raz kolejny EA musiało stanąć przy desce kreślarskiej, aby zastanowić się, jak wrócić na właściwe tory.
Rozwiązanie w takich przypadkach wydaje się proste: odwołać się do korzeni, aby przekonać tych, którzy po drodze zwątpili w cały projekt. I właśnie tym miał być Battlefield 6, przedstawiany w materiałach przedpremierowych jako klasyczny, oldschoolowy shooter. Nie zmienia tego nawet to, że (z tego, co pamiętam) sami twórcy nigdy w ten sposób nie odnieśli się do omawianej produkcji.
Z drugiej strony bądźmy szczerzy — widowiskowy, doprawiony typową dla „Battlefielda” rozwałką otoczenia gameplay świetnie kontrastował z tym, co do tej pory prezentował sobą główny rywal od Activision Blizzard. Nie uświadczymy tu więc dziwnych kolaboracji, a na starcie nie pomyślano nawet o trybie battle royale.
Zamiast tego mamy stary dobry podział na klasy, gdzie każdy gracz ma swoją robotę do wykonania. Pole bitwy jest ogromne, a wokół nas świstają kule i pociski wystrzelone przez śmigłowce, czołgi oraz bojowe wozy piechoty. Na początku trudno się odnaleźć w tym chaosie, ale gdy już nam się to uda, ciężko oderwać się od multiplayerowych map nawet na chwilę.
Dlatego też recenzję Battlefield 6 zacznę od dość odważnego twierdzenia — ten tytuł EA z pewnością się udał i będzie najlepszą strzelanką roku. Nie zmienia to jednak faktu, że gra oprócz wielu atutów ma również kilka mankamentów, o których muszę wspomnieć. Jak to wszystko sprawdza się „na polu bitwy”? Zapraszam do lektury!
Recenzja Battlefield 6 — słowem wstępu
Opowiadając o multiplayerowym hicie „Elektroników” czuję się tak, jakbym miał komuś przedstawić najbardziej oczywistą rzecz na świecie. Dla pewnego porządku wyjaśnijmy jednak, że seria sięga swoimi korzeniami naprawdę głęboko — jej pierwsza odsłona, Battlefield 1942, zadebiutowała na rynku w 2002 roku.
Od tamtego momentu kolejne wydania cyklu ukazują się praktycznie co roku. Co kilka lat EA kombinuje z ich rytmem, czego przykładem był między innymi Battlefield Hardline. W tej części nie wcielaliśmy się bowiem w żołnierza, a w policjanta, co według mnie było całkiem ciekawym zabiegiem.
W bardziej „nowożytnych czasach” dostaliśmy także jedną z moich ulubionych gier FPS, czyli Battlefield 1. Wtedy to twórcy postanowili, że gra skręci w kierunku immersji — było mrocznie i błotniście, a szybkie tempo ustąpiło wrażeniom znanym dotąd z kinowych ekranizacji pierwszowojennych potyczek. Ten niewątpliwy powiew oryginalności sprawia, że do z odsłony z numerem „jeden” warto wracać nawet pomimo upływu lat.
W ten sposób powoli dochodzimy do Battlefield 6, które na całej osi wrażeń z rozgrywki umieściłbym gdzieś pomiędzy edycjami oznaczonymi cyframi 3 i 4. Wszystko dlatego, że gra najbardziej przypomina mi właśnie te odsłony, a przy tym nieco brakuje tu efektu „wow” znanego tak dobrze z trzeciej iteracji franczyzy. Jednocześnie BF6 jest zdecydowanie lepsze we wszystkim, co pojawiło się w produkcji z przełomu 2013 i 2014 roku.











Zanim więc zacznę omawiać po kolei każdy element interesującego nas tytułu, porozmawiajmy trochę o błędach. Te podczas mojego testu co prawda występowały, ale raz, że nigdy nie uniemożliwiły dalszej rozgrywki, a dwa, miały naprawdę minimalny wpływ na całokształt wrażeń.
Ot, ze dwa czy trzy razy na całą kampanię modele postaci zachowały się nienaturalnie po śmierci za sprawą wybuchu w ich pobliżu. Chyba wszyscy możemy się zgodzić, że coś takiego dość łatwo da się naprawić za sprawą kilku mniejszych łatek.
Przyjrzałem się także raportom innych graczy i wygląda na to, że nasze doświadczenia są zgodne. Battlefield 6 jest dobrze zoptymalizowany na wszystkich platformach — także na komputerach, których wiek teoretycznie nie wskazuje na bezproblemowe uruchamianie produkcji AAA. Pod tym względem twórcy wykonali kawał solidnej roboty, za którą przy obecnym stanie branży należy się medal.
Dla graczy czyhających wyłącznie na zabawę w trybie multiplayer wspomnę, że popularność gry jest niezwykle wysoka i — przynajmniej na razie — nie ma obaw o jej spadek. Znalezienie pełnego serwera nie przysparza więc nawet najmniejszych problemów, nawet w ciągu godzin roboczych bardzo pracowitego tygodnia.
Niniejsza recenzja powstała dzięki uprzejmości EA, które dostarczyło nam kod do Battlefield 6 w wersji na konsole Xbox Series X|S.
Fabuła i świat gry







Fabuła szóstego „Battlefielda” rozgrywa się w alternatywnej wersji teraźniejszości. Na świecie pojawiła się nowa organizacja militarna — PAX Armata — która rośnie w siłę w obliczu słabnącego NATO. Widząc brak decyzyjności ze strony Sojuszu Północnoatlantyckiego, kolejne kraje dokładają cegiełkę do jego rozkładu, rezygnując z członkostwa i przechodząc pod skrzydła najemników.
W momencie rozpoczęcia gry PAX Armata jest już prężnie działającym, realnym graczem na arenie międzynarodowej, dysponującym nie tylko rozwiniętą piechotą, ale też wojskami pancernymi oraz siłami powietrznymi. Mówimy więc o potężnej prywatnej armii, która wyrasta na nowe zagrożenie globalnego pokoju.
Sama akcja rozpoczyna się w Gruzji, gdzie NATO przygotowuje się do wycofania z jednej ze swoich baz, którą następnie mają zająć najemnicy. Choć żołnierzom wcale się to nie podoba i towarzyszą im bojowe nastroje, pokojowe przekazanie jednostki zostało już uzgodnione. Jedyne, co można teraz zrobić, to zabezpieczyć swój sprzęt przed przybyciem wrogich sił.
Właśnie wtedy baza zostaje zaatakowana przez PAX Armatę. Walka jest ciężka, a po jej zakończeniu krystalizuje się kształt elitarnego oddziału Sztylet 1-3, w którym będziemy służyć przez resztę kampanii. W jego skład wchodzą Dylan Murphy, snajperka Simone „Gecko” Espina, Hayden „Haz” Carter, dokooptowany do teamu członek CIA Lucas Hemlock oraz Cliff Lopez.
Gra nie ma jednego protagonisty, a w trakcie fabuły przełączamy się między różnymi bohaterami — bez wątpienia jednak wśród nich główną gwiazdą jest Murphy, z którym spędzamy najwięcej czasu. Jego postać wydaje się także najlepiej i najrozsądniej napisana jako typ oddanego wojaka z naturalnymi cechami przywódcy.







Reszta członków oddziału też jest mniej-więcej w porządku, niestety poza Gecko. Snajperka naprawdę miała niezły potencjał, a wyszła na pokręconą, niedostosowaną do sytuacji nacjonalistkę. Naturalnie wstąpienie do wojska związane jest z poczuciem misji, ale wątpię, że w obliczu bezpośredniego zagrożenia żołnierze odwołują się do pomszczenia swoich towarzyszy i walki o najwyższe dobro.
Po prostu każdy człowiek ma jakieś priorytety — w trakcie ostrzału najważniejsze jest przeżycie, a dopiero w następnej kolejności wykonanie powierzonego nam zadania. Myślenie przedstawione nam przez twórców Battlefield 6 to raczej przykład filmowego, nieco naiwnego heroizmu.
To najwyraźniej widać właśnie u Gecko, ale niemal każda postać ma jakieś dziwne „odchyły”, gdy nagle doświadczeni żołnierze poczuwają się do roli wielkich patriotów. Sprawia to, że całość wygląda momentami groteskowo i słabiej od najgorzej zaplanowanego klipu rekrutacyjnego dla wojska.
Nie chciałbym być źle zrozumiany — to nie tak, że krytykuję sam patriotyzm i oddanie sprawie, bo w mojej opinii są to niezwykle ważne, godne podziwu postawy. Po prostu w grze wyszło to wyjątkowo nienaturalnie, a nawet zwyczajnie przerysowanie, co niekiedy zmienia akty odwagi w rodzaj komediowego performance’u.
Nie rozumiem tego, tym bardziej że EA miało już gotowy wzorzec żołnierza, który został pokochany przez graczy. Kto dziś nie pamięta Bad Company i relacji, jaka wytworzyła się pomiędzy członkami tamtego oddziału?

Co więcej, problem nie występuje wyłącznie z postaciami. Dobrze pamiętam jedną z pierwszych misji, w której nasz śmigłowiec rozbija się po trafieniu pociskiem przeciwlotniczym. My bohatersko bronimy się przed falami kolejnych wrogów, a pod naszymi nogami idealnie wylądowała… flaga USA.
To jest hit, którego nie powstydziliby się marketingowcy US Army i zarazem chyba ta gorzka pigułka amerykańskiego soft-power, którą musimy przełknąć jako Europejczycy. Przynajmniej w razie czego nie będziemy mieć problemu z kosmitami, bo ci dziwnym trafem też zazwyczaj obierają na swój cel Nowy Jork.
Sama fabuła ma w sobie zwrot akcji, ale przy tym zwyczajnie nie sprawia wrażenia zbyt sensownej. Wszyscy wiemy, że organizacja PAX Armata pojawiła się w Battlefield 6 wyłącznie dlatego, aby nie urazić bezpośrednio żadnej nacji. Bez wątpienia jednak co zdolniejsze osoby szybko połączą kropki i rozszyfrują, kto jest kim w przedstawionej opowieści.
Poza tym historia niespecjalnie się klei. Jest raczej zbitkiem rzucających nas po świecie misji, mającym na celu powolne odkrywanie intrygi. Niestety przy okazji wszystko jest do bólu sztampowe, tak jakby scenarzyści postawili sobie za cel stworzenie gry na podstawie cieszących się średnimi opiniami na IMDb filmów wojennych.










Jestem fanem fabularnych strzelanek, wprost uwielbiam sposób, w jaki udały się nowe „Wolfensteiny”. Ba, tutaj możemy też przecież wyróżnić bliższe serii Battlefield klasyczne Modern Warfare, które także stawiało mocno na multiplayer, a przy tym miało jakąś sensowną fabułę.
W przypadku BF6 niestety nie wydaje mi się, aby było do czego wracać. Kampanię recenzowanego tytułu wystarczy przejść raz i to tylko po to, aby maksymalnie spożytkować wydane pieniądze. Dla osób oczekujących angażującej zabawy w pojedynkę to nie najciekawsza perspektywa.
Może to jest właśnie problem serii jako całości: nigdy nie stworzyła interesującego kontinuum i postaci, przez które kampania dla jednego gracza byłaby czymś więcej niż jednorazową przygodą. No cóż, może uda się o tym pomyśleć za rok.
Mechanika i wrażenia z rozgrywki

Trochę poznęcałem się nad kampanią Battlefield 6, ale to w gruncie rzeczy nadal świetna produkcja. W FPS-ach najważniejsze jest bowiem to, jak gra radzi sobie z mechaniką strzelania, a to wypada tutaj naprawdę świetnie. Nie oszukujmy się — z dwojga złego zdecydowanie lepiej, że rdzeń rozrywki sprawdza się znakomicie.
Każda broń ma swój feeling, a jedynym elementem, do którego można się przyczepić, jest „lekkość” w obsłudze karabinów maszynowych. Przydałoby się, by były one nieco bardziej wyważone i mniej poręczne, aby rzeczywiście dało się czuć ich moc.
Podobny problem mają strzelby, które – choć potężne – nie oddają w pełni mocy, którą dzierżymy w naszych dłoniach. To właśnie dlatego sam stawiałem głównie na karabinki, które według mnie wypadły w BF6 najlepiej.








Zaznaczmy, że tryb fabularny daje nam możliwość przetestowania każdego typu broni. Standardowo już dla serii na mapach rozsiano skrzynie z asortymentem, który możemy dowolnie zmieniać i dostosowywać do rozwoju wydarzeń na polu walki.
Poza tym gra daje nam też swobodę w wyborze pojazdów, co jest ważne zwłaszcza w rozgrywce wieloosobowej. O ile czołgi są potężne i potrafią odmienić losy multiplayerowych potyczek, tak jazda nimi jest „papierowa”. Deweloperzy poświęcili aspekt nieco bardziej przyziemniej fizyki na rzecz widowiska, przez co wszystko przypomina nieco zbyt lekkie sterowanie autami w Watch Dogs.
W grze znalazły się nie tylko uzbrojone i opancerzone pojazdy, ale do naszej dyspozycji oddano również liczne sposoby na ich unieszkodliwienie. Od wyrzutni rakiet przez miny do materiałów wybuchowych — tak naprawdę możliwości na zniszczenie czołgu jest mnóstwo, a ogranicza nas wyłącznie nasza kreatywność. Widziałem masę przykładów, gdy ambitni gracze wykorzystywali do tego celu otoczenie w postaci podwieszonych rur czy walących się budynków.




W Battlefield 6 wysadzić można naprawdę wiele i co najważniejsze: rozwałka zabudowań znów sprawia frajdę. Ponadto cały multiplayer daje nam wrażenie bycia częścią czegoś większego — ogromna liczba graczy i całkiem spore mapy nie pozwalają nam zapomnieć, że jesteśmy tylko trybikami, które muszą współpracować w celu odniesienia zwycięstwa.
Po lewej kilka osób wsiada do helikoptera, na wprost naciera piechota, a tu znów kilku zawodników zgaduje się co do obsługi czołgu. Obserwowanie takich form współpracy „rodzących się” na naszych oczach stanowi zresztą osobną atrakcję.
Można poczuć się nie tyle jak w trakcie prawdziwej bitwy, a raczej jak na hollywoodzkim planie filmowym. Wszystko to doprawiono nawałnicą pocisków, która rzeczywiście potrafi nas przygwoździć w danej pozycji, co jest zresztą premiowane punktami przez samą grę.
Dlatego też Battlefield 6 nie jest produkcją, w której możemy po prostu wbiec w sam środek walki niczym legendarny John Rambo. To znaczy, możemy tak zrobić, ale to byłoby niezwykle frustrujące, bo skończylibyśmy mecz z 30 lub 40 zgonami na koncie.
Zamiast tego musimy współdziałać z resztą drużyny, przesuwając się po mapie kawałek po kawałku. Całość polega nie tyle na zdobywaniu kolejnych „fragów”, co wypychaniu przeciwników z danego obszaru za pomocą nieprzerwanego ognia i wsparcia opancerzonych pojazdów.








Szkoda jednak, że tryb kampanii nie pozwalał na choć ułamek takiej swobody. Wystarczy wyjść kawałek poza obszar wyznaczony przez twórców, by szybko zobaczyć komunikat o powrocie do obszaru misji. Nie mówię tu o żadnych alternatywnych rozwiązaniach fabularnych, ale często dochodzi tu do pewnych absurdów. Jeśli na chwilę odłączymy się od naszej drużyny albo wejdziemy w nie tę alejkę, co trzeba, dostajemy zaledwie kilka sekund na wycofanie się.
Widać jak na dłoni, że priorytetem w grze był tryb wieloosobowy. Jest to zrozumiałe, bo w największym stopniu to ten element trzyma strzelanki dłużej przy życiu. Szkoda tylko, że nie popracowano nad tym, aby jednak bardziej dopracować tę kampanię i uczynić z niej drugi ważny filar produkcji.
Recenzja Battlefield 6 nie byłaby kompletna, gdybym nie wspomniał o trybach gry, których według mnie na start otrzymaliśmy całkiem sporo. Mowa o 8 formach rozgrywki, wśród których znajdziemy zarówno klasyczny, drużynowy deathmatch, jak i bardziej skomplikowane wariacje wokół zabawy dla wielu graczy.
Na mój ulubiony tryb zdecydowanie wyrosło Przełamanie. Całość polega na przejmowaniu sektorów, które są bronione wzdłuż linii frontu. W celu przechwycenia danej strefy musimy zdobyć wszystkie jej punkty kontrolne, a gra kończy się po opanowaniu ostatniej sekcji lub też wyczerpaniu odrodzeń przez stronę atakującą.


W Battlefield 6 uwzględniono także Szturm, Podbój, Dominację, Eskalację, zawierający cztery czteroosobowe drużyny zespołowy deathmatch oraz Króla Wzgórza. Wiemy też już, że do gry trafią kolejne opcje zabawy, wliczając w to także Battle Royale.
Na koniec uściślijmy, że nowa odsłona cyklu „Elektroników” — wzorem innych wydań serii — oferuje nam dobrze znany podział na cztery klasy. W ten sposób możemy grać jako szturmowiec, inżynier, zwiadowca oraz jednostka wsparcia. Role te nie są pustymi sloganami, bo realizowanie wyznaczonych im zadań to jedyny sposób na zwycięstwo. Ciężko wygrać mecz, jeżeli wsparcie nie będzie rozstawiać amunicji ani reanimować rannych towarzyszy broni.
Tak samo inżynier jest najlepszym sposobem, aby niszczyć samoloty i czołgi. Według mnie w omawianej edycji klasa ta wyrosła na najważniejszą ze względu na specyfikę rozgrywki, która w defensywie opiera się na zwalczaniu wrogiej siły ognia. Do obrony warto zatem podchodzić z głową, zamiast lekkomyślnie pchać się prosto pod lufy nacierających przeciwników.
Grafika i dźwięk w Battlefield 6







Szczerze mówiąc, widziałem kilka grafik porównujących Battlefield 3 czy 4 z szóstą „dużą” odsłoną i trzeba przyznać, że to największy mankament tegorocznej części. Wiadomo, że to tylko statyczne obrazy wybranych miejsc, ale wciąż nieco razi. Postęp technologiczny jest zauważalny wyłącznie w przypadku detali broni czy rąk operatorów, podczas gdy otoczenie nie ulega zbytnio zmianie poza większą liczbą szczegółów.
Od jakiegoś czasu EA stoi więc pod tym względem w miejscu, przez co nie można powiedzieć, że recenzowana pozycja imponuje oprawą graficzną. To dość duży zawód, bo mówimy o bardzo widocznym aspekcie, który od razu rzuca się graczom w oczy.
Nie chodzi tylko o budynki, ale też o pojazdy — zwłaszcza ich wnętrze. Nie wymagam, aby tak rozległa gra wyglądała lepiej niż przyszłe demo Unreal Engine 6, ale przydałoby się jednak, by nie dało się policzyć wszystkich trójkątów tworzących kierownicę jednego z aut występujących w trybie kampanii.

Wydaje się, że tak skomplikowane obliczenia dotyczące liczby i częstotliwości wydarzeń dziejących się na ekranie zmusiły deweloperów do ustępstw w sprawie samej oprawy graficznej. To chyba jedyne wytłumaczenie, które jakkolwiek by ich broniło.
Za to jeszcze raz trzeba w tym miejscu przyznać, że rzeczywiście niska jakość wizualna ma swoje odbicie w konfiguracji, która wystarczy do uruchomienia Battlefield 6. Tak więc, choć gra zdecydowanie ustępuje w kwestii wizualiów innym wysokobudżetowym produkcjom, to przynajmniej jest zoptymalizowana dużo lepiej od większości z nich.
Przejdźmy do warstwy audio. Niestety polski dubbing w grze jest całkowitą porażką. Pal licho kwestie niepasujące do rodzimego, militarnego „żargonu”, ale w BF6 powielono też problem innych strzelanek, które doczekały się pełnej lokalizacji dźwiękowej.
Otóż dla przykładu Murphy brzmi tak, jakby codziennie przez 20 lat wypalał średnio dwie paczki papierosów. To nie dodaje „męskiej” głębi niskich tonów, jego głos jest przekoloryzowany i komiczny. Podsumowując, jedna z najważniejszych postaci wypada niczym złoczyńca z kreskówki albo jakaś youtubowa parodia szemranego agenta KGB.

Nie wiem, skąd wziął się ten pomysł i dlaczego ktoś się go usilnie trzyma, bo to samo dotyczyło między innymi rebootu Call of Duty: Modern Warfare 2. Chciałbym, aby wszystko było bardziej swojskie i bliższe temu, jak wypowiadają się prawdziwi ludzie oraz żołnierze. Cóż, po raz kolejny, nie tym razem.
Naturalnie wszystko to nie wpłynie na finalną ocenę gry, bo kwestia lokalizacji nie leży po stronie twórców. Moja rada jest jednak taka — jeśli tylko możecie, grajcie po angielsku. Wydaje mi się, że przepadną wtedy również polskie napisy, ale to mała strata, bo momentami przez popisy z naszym dubbingiem po prostu odechciewa się grać. Od dawna nie słyszałem aż tak okropnego podkładu i tyczy się to zarówno gier, jak i filmów.
Recenzja Battlefield 6 — podsumowanie








Na początku wyjaśnijmy sobie jedno — Battlefield wrócił i ma się dobrze. Gra wypada blado w trybie kampanii, ale jej multiplayer jest rzeczą, dla której warto trzymać produkcję na dysku. Zabawa jest przednia i nigdy się nie nudzi, bo choć rozgrywamy te same scenariusze, cały czas może wydarzyć się coś nowego.
W zasadzie zdecydowanie nie podobała mi się tylko jedna rzecz: ilość czasu wymagana do odblokowania pełnego rynsztunku. Na początku dostajemy bowiem ledwie kilka broni oraz podstawowe gadżety, a reszta staje się dla nas dostępna po osiągnięciu określonych celów. Grind jest więc realny i trochę zajmuje, więc będzie to raczej zajęcie dla najwytrwalszych fanów FPS-a od EA.
Widziałem też narzekania niektórych fanów, jakoby gra wystartowała z dość ograniczoną zawartością. Jeśli więc wymienione przeze mnie tryby gry są dla was niewystarczające, wystarczy zaczekać, aż zostaną uzupełnione o nowe wrażenia wraz z nadchodzącymi aktualizacjami. Dla mnie nie był to szczególny problem, a wręcz rzekłbym, że pomijalny.
Battlefield 6 to klasyczny, multiplayerowy shooter, jakiego od jakiegoś czasu brakowało bardziej zręcznościowym graczom. Nie ma tu żadnych dziwnych skinów operatorów, anulowania animacji i poruszania się za pomocą skoków — jest za to pełnokrwista rozwałka, za którą pokochaliśmy tę serię w pierwszej kolejności. Zapewniam, że fani starszych odsłon nie będą zawiedzeni, jeśli zdecydują się dać tej grze szansę.
EA śmiało może otwierać szampana, bo nie wydaje mi się, żeby w najbliższym czasie coś mogło zrzucić omawiany tytuł z piedestału. Activision Blizzard musiałoby stanąć na głowie, a pewnie i to byłoby za mało — nie boję się więc stwierdzić, że w tym roku to Battlefield będzie górą, do której spróbuje dorównać konkurencja. I oby im się to kiedyś udało, bo im więcej ciekawych gier, tym lepiej dla nas, prawda?
Battlefield 6
Na plus
- Niszczenie otoczenia znów sprawia sporo frajdy
- Mnogość broni i wyposażenia do wyboru
- Rozmiar map w trybie multiplayer sprzyja bitwom z rozmachem
- Dopracowana mechanika strzelania
Na minus
- Oprawa wizualna gry
- Niesamowicie nudna i sztampowa kampania dla jednego gracza
Adrian Witczak
Battlefield 6 jest świetną, tradycyjną strzelanką w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Zgrało się tutaj wszystko poza nudnym trybem fabularnym, co w sumie było do przewidzenia. Niemniej gra jest warta polecenia, bo jej multiplayer porządnie wciąga na wiele godzin.








Dyskusja na temat wpisu
Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi. Mimo że pozwalamy na komentowanie osobom bez konta na platformie Disqus, to i tak zalecamy jego założenie, bo wpisy gości często trafiają do spamu.