Bez wątpienia dodatki do gier to temat rzeka. Niektóre z nich wpisują się w mało chwalebny trend zwykłego wyciągania od graczy pieniędzy, oferując w zamian niewiele treści, inne trzymają się bogatej tradycji najlepszych DLC w historii, zmieniających obraz całej produkcji. Cyberpunk 2077 zdecydowanie potrzebował tego drugiego.
Spis treści
Po prawie trzech latach od premiery podstawki dostaliśmy pełnoprawny dodatek — Cyberpunk 2077: Phantom Liberty, w kraju nad Wisłą nazywany też Widmem Wolności. Czy prawdopodobnie jedyne duże DLC do futurystycznego RPG akcji to prawdziwe opus magnum CD Projekt Red, czy tylko szumnie reklamowana wydmuszka? Zapraszam do lektury mojej recenzji!
Recenzja Cyberpunk 2077: Phantom Liberty – słowem wstępu
Cyberpunk 2077 był jedną z najbardziej wyczekiwanych produkcji ostatnich lat, co skutecznie podkręcał sam deweloper. Gdy 10 grudnia 2020 roku tytuł w końcu trafił w ręce graczy, rozpętało się piekło. Liczne błędy, fatalna optymalizacja, niedoróbki i jakość ewidentnie odbiegająca od materiałów promocyjnych sprawiły, że dla wielu osób CP 2077 mógłby nie istnieć.
Powody tych wszystkich zawirowań z perspektywy czasu nie są istotne. Ważne jest to, że zespół posypał głowę popiołem i zabrał się za uzdrawianie swojego dzieła. Co jeszcze bardziej istotne — historia V i samo Night City miały olbrzymi potencjał, a pod warstwą mankamentów kryła się naprawdę niezła gra. Niezła, ale nie genialna.
Przebiłem się przez podstawową wersję Cyberpunka niedługo po premierze i naprawdę cieszyłem się tym. Ba, szereg aktualizacji sprawił, że po pewnym czasie wróciłem do Night City, by rozpocząć „drugie okrążenie” zupełnie inaczej prowadząc swoją postać. Niestety moja relacja z grą miała jeden podstawowy problem — nie wciągała mnie ona na tyle, żebym porzucił wszystkie inne tytuły na rzecz CP 2077.
Gdy pojawiły się informacje o nadchodzącym dodatku, a w eterze znów zaczęły wyskakiwać informacje, jakie to arcydzieło, byłem przerażony. Wszyscy znamy tę historię, powtarzającą się zresztą coraz częściej: pompowany balonik w środku okazuje się zupełnie pusty. Spędziłem kilkanaście dni, sprawdzając, jak to jest z Widmem Wolności.
Cyberpunk 2077 to jednoosobowe RPG akcji z elementami strzelanki i DLC z pewnością tego nie zmienia. Ponownie wcielamy się w V — najemnika szukającego swojego miejsca w dystopijnym Night City, jednocześnie walczącego o życie przez zabijający go biochip. Tym razem do naszej dyspozycji oddano nową, sporą dzielnicę miasta wraz z szeregiem misji do wykonania.
Jak łatwo się domyślić będziemy więc biegać, jeździć, skradać się, bić, strzelać, ciąć, szatkować i hakować, wszystko w imię przetrwania. Dodatek dorzuca do tej wybuchowej mieszanki wyjątkowy sznyt thrillera szpiegowskiego, kilka nowych postaci oraz kolejne możliwe zakończenie gry, jest zatem sporo do odkrycia.
W Cyberpunk 2077: Widmo Wolności grałem na PC o następującej specyfikacji:
- System operacyjny: Windows 11
- CPU: Intel Core i7 10700 KF
- RAM: Patriot Viper 32 GB 3400 MHz
- GPU: Palit Nvidia GeForce RTX 3080 Gaming Pro OC
- Płyta główna: Gigabyte Z490M
- Dysk: M.2 1 TB
W trakcie zabawy nie trafiłem na żadne problemy techniczne, produkcja działa bardzo stabilnie. Gra z reguły chodziła płynnie w 1440p z włączonym Ray Tracingiem, chociaż opady deszczu powodowały zauważalne przycięcia.
Potem przeskoczyłem na Full HD i cieszyłem oczy Path Tracingiem i rekonstrukcją promieni — było to możliwe dzięki wsparciu DLSS w wersji 3.5. Naszła mnie przy okazji refleksja, że powoli czas na upgrade sprzętu, by korzystać z wyższych rozdzielczości przy wszystkich fajerwerkach graficznych.
Cyberpunk 2077: Phantom Liberty ukazało się 26 września na Xbox Series X|S, PlayStation 5 oraz komputerach osobistych. Na chwilę obecną deweloper nie ma w planach edycji dla konsol 8. generacji ze względu na ich ograniczenia techniczne.
Niniejsza recenzja Cyberpunk 2077: Widmo Wolności powstała dzięki uprzejmości firmy CD Projekt Red, która udostępniła mi kopię gry w wersji na PC jeszcze przed premierą.
Fabuła i świat gry
Akcja Cyberpunk 2077: Phantom Liberty rozgrywa się w znanym z podstawowej wersji gry Night City, leżącym na zachodnim wybrzeżu Ameryki Północnej. Dystopijna wizja świata stworzonego przez Mike’a Pondsmith’a w futurystycznym mieście nabiera jeszcze większej mocy — wszystkim rządzą potężne korporacje, ludzkie życie nie ma żadnego znaczenia, a przestępcy działają na niespotykaną skalę.
Zetkniemy się więc znowu z gangami walczącymi o wpływy w Night City, którym pod względem bezwzględności nie ustępują korposi czy największe szychy w mieście. W tym świecie między pełnymi blichtru drapaczami chmur płyną rzeki krwi i nikt nic sobie z tego nie robi. Każdy za to próbuje zadbać o swój własny interes bez względu na losy innych.
Choć w trakcie zabawy będziemy mieli dostęp do całego NC, to główny wątek dodatku kręci się wokół nowej dzielnicy — Dogtown. Ta wyjęta spod miejskiej jurysdykcji enklawa stanowi przystań dla wszelkiej maści wyrzutków i zbrodniarzy, a miejsce policji zajmują oddziały lokalnego watażki, Kurta Hansena. Swoją drogą nazwa tej organizacji paramilitarnej, Barghest, jest miłym ukłonem w stronę fanów gier o Wiedźminie (choć oczywiście sam stwór pochodzi z angielskich legend).
Dogtown wygląda jak po wojnie, zresztą nie bez powodu. Znajdziemy tu fascynujące połączenie rozpadających się zgliszczy z nowymi, luksusowymi budynkami o niespotykanym przepychu. Dzielnicę zdecydowanie warto dokładnie poznać, ponieważ skrywa ona sporo sekretów, a obserwowanie jej mieszkańców to dodatkowa atrakcja.
Widać to dobrze na wszelkiego rodzaju rynkach, gdzie wyjątkowo barwna społeczność stawia się w pełnej okazałości. Nawet usługodawcy i handlarze to nie lada gagatki — ich towary są nie do końca legalne, za to wyjątkowo śmiercionośne.
Arsenał w Cyberpunk 2077: Widmo Wolności jest jeszcze bogatszy niż ten z podstawowej wersji gry. Dla fanów strzelania przygotowano wiele modeli karabinów, strzelb czy pistoletów, za to zwolennicy walki kontaktowej znajdą w produkcji szereg pałek, mieczy i noży. Nie zabrakło także imponującej listy hacków, czyli ataków cybernetycznych rażących elektronikę oraz układy nerwowe przeciwników.
Świat przedstawiony pełen jest nie tylko potężnych broni, ale też tak zwanych wszczepów, które znacząco poszerzają możliwości naszego ciała. W Dogtown znajdziemy najlepsze z nich — niezależnie od tego, czy gramy jako strzelec, futurystyczny ninja czy netrunner, nasz dzielny najemnik będzie miał pod ręką odpowiednie narzędzia przymusu bezpośredniego.
Jeśli już mowa o protagoniście/protagonistce, to znów spotykamy się z V. Nasza postać oczywiście nie jest sama, jako że przez zainstalowany w jej głowie biochip jako „pasażera na gapę” nosimy ze sobą engram legendarnego już Johnnego Silverhanda (w tej roli znakomity Keanu Reeves). Antysystemowy rockerboy jak zawsze ma do wtrącenia swoje trzy grosze, racząc nas od czasu do czasu swoimi mądrościami.
W Cyberpunk 2077: Phantom Liberty poznajemy też nowych bohaterów. Wspomniałem już o Kurcie Hansenie, czyli samozwańczym królu Dogtown, który trzęsie dzielnicą twardą ręką. Na swojej drodze spotkamy też Panią Prezydent Nowych Stanów Zjednoczonych (w skrócie NUSA), Rosalind Myers oraz jej najlepszego agenta — Solomona Reeda (zagranego przez Idrisa Elbę).
Zwłaszcza ten ostatni w Widmie Wolności ma swoje pięć minut. Tajniak odgrywa jedną z głównych ról i jest swego rodzaju przewodnikiem V po Dogtown. Oczywiście jest jeszcze Ona — Song So Mi, znana także jako Songbird. Wybitna netrunnerka i protegowana Solomona Reeda to jednocześnie najbliższa asystentka Pani Prezydent. Jak łatwo się domyślić, ten specyficzny trójkąt ma za sobą niejedną historię.
So Mi jest zresztą prowodyrką pojawienia się naszej postaci w dzielnicy wyrzutków. Sytuacja wygląda następująco: ze względu na nieprzewidziane wydarzenia AV-ka (pojazd latający) NUSA z Rosalind Myers na pokładzie musi wylądować w Dogtown. Pani Prezydent towarzyszy oczywiście Songbird, która wynajmuje V do ochrony głowy Nowych Stanów Zjednoczonych i organizuje nasze wejście do ściśle chronionej strefy.
Netrunnerka kontaktuje się z protagonistą/protagonistką przez Relic, czyli ściśle tajny biochip. Tu zaczyna się robić ciekawie, bo dziewczę ewidentnie wchodzi w drogę Johnnemu, a to nie do końca podoba się muzykowi. Drugą istotną sprawą jest kwestia nagrody za ocalenie Prezydentki — So Mi twierdzi, że znalazła sposób na uratowanie życia V, co stanowi główną oś fabularną podstawki Cyberpunk 2077.
Oczywiście nic nie idzie zgodnie z planem, AV-ka zostaje zestrzelona nad Dogtown, po czym zaczyna się wyścig z czasem. Przebijając się przez zastępy żołnierzy Barghestu, torujemy sobie drogę do statku powietrznego. Kolejne wydarzenia wciągają nas głębiej nie tylko w samo Dogtown, ale też w meandry zawiłej historii Widma Wolności.
Główny wątek fabularny to nie lada gratka dla fanów dobrze napisanych intryg. Producent chętnie używa określenia „thriller szpiegowski” i trzeba przyznać, że nie jest to nieuzasadnione. Phantom Liberty pełne jest nieoczywistości, odcieni szarości oraz trudnych wyborów.
W zasadzie prawie każda ważniejsza rozmowa może być przeprowadzona w różny sposób, do tego nie wiadomo, które opcje dialogowe dokąd nas zawiodą. Co więcej, dotyczy to także znakomitych zadań pobocznych i zleceń od fixerów, dzięki czemu cała rozgrywka nabiera głębi, nie tworząc wyraźnego podziału na dobrze przygotowany główny wątek oraz potraktowane po macoszemu sidequesty.
Dotycząca Cyberpunk 2077: Phantom Liberty recenzja nie może obyć się bez poruszenia jakości fabuły. Jak wiadomo, ta w podstawce miała swoje wzloty i upadki, włącznie z różnie odbieranymi zakończeniami.
Widmo Wolności trzyma trochę bardziej równy, zadowalający poziom aż do finału. Podsumuję krótko: ostatnia prosta wysadza z butów. Więcej na ten temat (oczywiście bez zdradzania szczegółów) wspomnę w kolejnym rozdziale.
Postacie są dobrze napisane, a większość z nich nie jest czarno-biała. W jednej ze scen Reed mówi: „zagrałem w grę dla dorosłych, więc muszę ponieść dorosłe konsekwencje” — dość trafnie oddaje to klimat fabuły recenzowanego DLC. Zarówno poznawana historia, jak i podejmowane przez nas decyzje nie są z gatunku tych uniwersalnie dobrych, a ewentualne następstwa zdecydowanie odbiegają od baśniowych.
Mechanika gry i wrażenia z rozgrywki
Oczywiście Widmo Wolności, jako dodatek do Cyberpunk 2077, opiera się na tej samej mechanice co podstawowa wersja gry. W trakcie zabawy musimy więc dużo biegać, skakać, kucać, strzelać i jeździć pojazdami. Do tego dochodzi operowanie ekwipunkiem, wytwarzanie przedmiotów oraz podnoszenie poziomu postaci, jak również popychanie naprzód całej historii przez wykonywanie zadań.
Co dość istotne: kilka dni przed premierą DLC do graczy trafiła wyczekiwana aktualizacja CP 2077 oznaczona numerem 2.0, wprowadzająca szereg innowacji oraz usprawnień. Warto wymienić tu chociażby:
- zmienione drzewka rozwoju
- ulepszony system pracy policji
- uzależnienie poziomu pancerza od zainstalowanych wszczepów, nie od ubrań
- limity wszczepów
- zupełnie nowa mechanika pozwalająca na prowadzenie ostrzału podczas jazdy
Atuty i umiejętności w końcu istotnie wpływają na gameplay. Zamiast skupiać się na niezauważalnych bonusach do statystyk, możemy odblokować zdolności przydatne na polu walki, pozwalające jeszcze lepiej dopasować nasz styl gry do własnych preferencji. Do tego w DLC dochodzi kolejna „gałąź” rozwoju, związana z chipem Relic — to chociażby potężne ulepszenia niektórych wszczepów i umiejętności z nimi związanych.
O policji w Night City mówiło się dużo, niestety dotychczas w negatywnym kontekście. Aktualizacja 2.0, przekładająca się również na rozgrywkę w Phantom Liberty, nareszcie wszczepiła funkcjonariuszom parę klepek w głowie, jak również wyeliminowała kilka trapiących służby problemów. Koniec z teleportowaniem się za plecy gracza, koniec z nieadekwatnymi reakcjami na nasze działania, koniec z pobłażaniem V na wyższych poziomach pościgu.
Co mnie jednak mocno dziwi, to żądza mordu budząca się w policjantach, gdy tylko im podpadniemy — nie zadają pytań, tylko od razu sięgają po giwery nawet po najmniejszych wykroczeniach. Nie zmienia to faktu, że teraz stróże prawa sprawiają dużo lepsze wrażenie, a jeżeli naprawdę coś przeskrobiemy, to do akcji może zostać wysłany elitarny oddział Max-Tacu.
Obowiązujący wcześniej system wiążący ciuchy z wartością pancerza prowadził do kuriozalnych wyborów modowych. Obecnie nasza odporność na obrażenia wynika w głównej mierze z augmentacji, jednak jest pewien dodatkowy aspekt. Każdy wszczep charakteryzuje się obciążeniem dla organizmu wyrażanym w punktach.
W zależności od poziomu postaci V może znieść konkretną wartość tego parametru. W trakcie wizyt u ripperdoców przyjdzie nam zatem podejmować trudne decyzje dotyczące ulepszeń naszego ciała: czy zdecydować się na więcej słabszych wszczepów, czy wziąć jeden, ale mocarny? Choć to spore ograniczenie, to korzystnie wpływa na immersję i konieczność podejmowania przemyślanych kroków.
Strzelanie podczas jazdy samochodem to obecny w innych grach element, którego z jakiegoś powodu zabrakło w CP 2077. Jest on o tyle ciekawy, że w dziele CD Projekt Red oprócz broni palnej możemy używać także specjalnych hacków skierowanych na inne pojazdy. To niby nic wielkiego: zablokowanie hamulców, wybuch silnika i utrata kontroli nad gazem, ale to trio potrafi nieźle namieszać w trakcie pościgów.
Wspomnę jeszcze o jednym: możemy zastrzelić podróżujących pojazdem nawet przez szybę, da się także przedziurawić opony, jak również wywołać eksplozję przez trafienie w bak. To bardzo przydatne mechanizmy, pozwalające na szybką eliminację zmotoryzowanych oponentów.
Skoro już jesteśmy przy strzelaniu, to chciałbym, żeby to wybrzmiało z pełną mocą — gameplay jest po prostu fantastyczny. Poruszanie się, uniki i wślizgi w połączeniu z radosnym gromieniem przeciwników to jedna z najbardziej satysfakcjonujących rozrywek, jakie zaliczyłem przed komputerem.
Każda kategoria broni palnej działa trochę inaczej, co jest bezwzględnym plusem. Z jednej strony musimy trochę się przyzwyczaić, z drugiej lepiej dopasujemy giwerę do swoich potrzeb. Mało tego, poszczególne gnaty również potrafią wymagać innej obsługi, co dodatkowo zwiększa immersję i pokazuje dbałość twórców o szczegóły.
Poruszanie się po poszczególnych lokacjach oraz otwartym świecie jest równie przyjemne. Nasza postać dysponuje szeregiem sztuczek ułatwiających przemieszczanie się, zawsze możemy też skorzystać z pojazdów lub punktów szybkiej podróży. Muszę niestety przyczepić się do modelu jazdy — ten nadal nie jest najlepszy. Samochody i motocykle ślizgają się jak na lodzie, hamulce nie działają, a kąty skrętu w moim odczuciu są źle dopasowane.
Mimo drobnych mankamentów wszystko powyższe sprawiło, że w Cyberpunk 2077: Widmo Wolności grało mi się znakomicie.
Wymiany ognia były naprawdę angażujące, a szczególnie udane combo Kerenzikov + karabin snajperski bawiło jak nigdy. Do tego wzmocniona przez technologię Militechu wyrzutnia rakiet schowana w przedramieniu nie raz uratowała mi skórę. A sytuacji podbramkowych było sporo.
Walka z grupami przeciwników potrafi przysporzyć kłopotu. Podczas gdy wrogowie wyposażeni w broń krótkodystansową starają się do nas zbliżyć (chociaż niekoniecznie podchodzą prosto pod lufę), to snajperzy „szyją” z daleka z zabójczą skutecznością. Kiedy dochodzi do tego kilku mocniejszych gagatków lub boss, sytuacja robi się skomplikowana.
Muszę przyznać, że na domyślnym poziomie trudności sporo razy zginąłem, ale nie zdecydowałem się na przejście na tryb łatwy. Pokonanie bardziej wymagających przeszkód daje jednak sporą satysfakcję, do tego żadna z tych przeciwności nie jest niedorzecznie skomplikowana — wystarczy znaleźć patent, rozejrzeć się, a czasem zastanowić. Gdyby jeszcze mieć odpowiednie wszczepy przy sobie, to sprawa byłaby dużo łatwiejsza.
Grunt to być dobrze przygotowanym do akcji. Kasy w grze w końcu jest pod dostatkiem, a nawet zwykła sprzedaż broni pokonanych oponentów potrafi przynosić duże dochody. Warto mieć na podorędziu kilka wszczepów bojowych oraz specjalny generator kamuflażu, bo nigdy nie wiadomo, czy zaraz będziemy strzelać, czy przemykać w cieniach.
Nowy system atutów i umiejętności odgrywa tu równie istotną rolę. Jeżeli uda nam się pamiętać w trudnych sytuacjach, w czym nasza postać jest naprawdę dobra, to wyjdziemy cało nawet z bardzo poważnych tarapatów. Oczywiście to nie jest tak, że typowy zabijaka ze strzelbą nie może się skradać lub cyberninja nie da rady położyć wrogów serią z karabinu szturmowego.
Niemniej muszę przyznać, że większość akcji da się przeprowadzić w różnoraki sposób, a sekwencji wymagających bardzo konkretnego podejścia jest stosunkowo niewiele. Wyraźnie widać, że twórcy honorują graczy analizujących sytuację przed pociągnięciem za spust, co zdecydowanie stanowi duży atut produkcji.
Omawiane DLC to jednak nadal RPG akcji z krwi i kości, zatem dotycząca Cyberpunk 2077: Widmo Wolności recenzja musi poruszyć także jakość interakcji z postaciami niezależnymi. Możemy zamienić kilka słów z większością sprzedawców czy ripperów, a kontakty z uczestnikami misji pobocznych to czyste złoto.
Byłem szczerze zaskoczony tym, jak rozbudowane są sidequesty. To prawda, nie ma ich niesamowicie dużo i nie wszystkie jeszcze skończyłem, ale to, co widziałem, wzbudziło mój absolutny zachwyt. Niektóre misje poboczne mają nawet związek z głównym wątkiem fabularnym — tworzy to niesamowite poczucie spójności całej historii. Wielkie brawa.
Jestem jednak trochę zawiedziony relacjami z głównymi bohaterami dodatku, a może bardziej moim ich odbiorem. Zabrakło swego rodzaju „magii” i nie wiem nawet, czym to wytłumaczyć. Nie ma tu mowy o zbyt krótkim czasie na budowanie emocji (zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych), bo DLC mogłoby swoją długością zawstydzić niejedną pełnowymiarową grę fabularną.
Mam wrażenie, że V sympatyzował z niektórymi osobami bardziej, niż wynikało to z przebiegu historii. Nie chciałbym sugerować, że postacie są źle napisane — bynajmniej, wpisują się doskonale w gorzką opowieść Phantom Liberty, stopniowo snując swoje wątki i odkrywając przed nami kolejne tajemnice. Pod tym względem twórcom należy się olbrzymi plus.
Nikt z bohaterów nie trafił mnie jednak prosto w serce. Mimo że NPC robią co tylko się da, by ich historia mną wstrząsnęła, to mogę jedynie pochwalić warstwę fabularną.
Emocjonalnie nie czuję się dotknięty, a zdecydowanie nie należę do twardzieli. Podobny problem miałem zresztą z podstawową wersją Cyberpunk 2077, co dziwiło mnie zwłaszcza ze względu na rewelacyjną pod tym względem serię o Wiedźminie.
Na pewno każde z nas pamięta takie chwile z gier, które faktycznie przyspieszały tętno, a mózg wskakiwał na wyższy bieg. Pogoń za złoczyńcą, konieczność uratowania towarzysza, utrata przyjaciela z drużyny, zdrada najbliższej osoby, przykładów można mnożyć bez końca. Element wspólny dla nich wszystkich jest jeden — przywiązanie.
Być może w Widmie Wolności zabrakło trochę więcej wspólnych aktywności, wszak kontakt wyłącznie telefoniczny lub tekstowy przez większość czasu nieszczególnie buduje więzi. Nie twierdzę, że takich zespołowych akcji w grze nie ma, jednak ostatecznie mój stosunek do postaci niezależnych pozostał dość chłodny. Samym wielkim finałem nie nadrobi się prawie 30 godzin trochę zmarnowanego potencjału.
Problem tyczy się także antagonistów, ponieważ żaden z nich nie wywołał u mnie negatywnych uczuć. Choć zdecydowanie jest za co ich nie lubić, w najgorszym wypadku pojawia się co najwyżej delikatna pretensja za wchodzenie nam w drogę.
Wracając do finału: sprawdziłem 3 różne zakończenia historii Phantom Liberty, by przekonać się, czy nasze wybory istotnie wpływają na ostatnią prostą. Muszę przyznać, że 2-3 godziny zabawy są całkowicie inne w zależności od jednej z kluczowych decyzji. Odwiedzamy różne miejsca, mamy do zrobienia odmienne rzeczy — to jakby grać w dwie niezależne od siebie produkcje.
Muszę przyznać, iż zrobiło to na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Niestety w wielu produkcjach jest tak, że poczynania głównej postaci zmieniają co najwyżej ostatnie dialogi, ewentualnie jesteśmy karmieni trochę inną animacją na koniec. W Widmie Wolności mówimy o dwóch pełnoprawnych, długich fragmentach naładowanych akcją, do których nie dostaniemy się w inny sposób, niż podejmując konkretną decyzję.
Istnieją również wariacje każdego z zakończeń, również zależne od naszych poczynań. Co więcej, wszystkie są naprawdę mocne — w zasadzie to jedne z najlepszych finalnych fragmentów gier, jakie w życiu zaliczyłem. Gdyby tylko reszta historii stała na podobnym poziomie, to mielibyśmy absolutne arcydzieło.
Jak wspomniałem kawałek wcześniej, Phantom Liberty oddaje w ręce graczy również nowe zakończenie całego Cyberpunka 2077. Warunkiem jest podjęcie konkretnych decyzji w trakcie rozgrywki w dodatku oraz wyrażenie wyraźnej chęci na taki, a nie inny finał. Co ważne: ten jest naprawdę pełnowartościowy i dość długi.
Wspomnę jeszcze o obsłudze ekwipunku, menu wszczepów, wytwarzaniu przedmiotów oraz interfejsie jako takim. Wszystko działa prawidłowo, jest przejrzyście, ale szczegółowo, w zasadzie nie ma się do czego przyczepić. Duże brawa, bo na takich drobiazgach łatwo się wyłożyć.
Grafika i dźwięk w Cyberpunk 2077: Phantom Liberty
Oprawa audiowizualna Cyberpunk 2077 robiła wrażenie prawie 3 lata temu, ale jak jest dzisiaj? Po pierwsze nie mamy do czynienia z tą samo grą — Widmo Wolności oraz wszystkie wcześniejsze aktualizacje doprowadziły tę produkcję do świetnego stanu technicznego, a obraz i dźwięk wyniosły na jeszcze wyższy poziom.
Warstwa audio wypada bardzo dobrze. Efekty brzmią tak, jak powinny, dźwięki wystrzałów czy odgłosy silników samochodowych to klasa sama w sobie. To samo tyczy się dubbingu — polska wersja językowa jest rewelacyjna, mi jednak bardziej odpowiadał angielski voiceover, dzięki któremu znów beształ mnie sam Keanu Reeves. Tak czy inaczej, obie ścieżki dźwiękowe zaliczam zdecydowanie na plus.
Producent przyłożył też dużą uwagę do podkładów muzycznych. Tymi zajęli się Panowie P.T. Adamczyk oraz Jacek Paciorkowski i trzeba przyznać, że jest to kawał dobrego soundtracku. W trakcie spokojnego przesłuchiwania go doszedłem jednak do wniosku, iż spora część umknęła mi w trakcie gry. To nic — Phantom Liberty z pewnością lada moment będę przechodził w całości drugi raz.
Obiecałem sobie, że moja recenzja Cyberpunk 2077: Widmo Wolności musi zahaczyć także temat tracku podczas napisów końcowych. Utwór skomponował P.T. Adamczyk, za oprawę muzyczną odpowiada Marcin Przybyłowicz, a zaśpiewał Dawid Podsiadło. Panowie, chapeau bas, filmy o Bondzie chciałyby mieć taki numer tytułowy.
Wszystkie wizualne fajerwerki (w tym Ray Tracing i Path Tracing) sprawiają, że REDengine wyciska ostatnie soki z naszego sprzętu. Efekt jest jednak piorunujący, a w każdej scenie można znaleźć coś interesującego. Na szczególną uwagę zasługują fragmenty, gdy mamy trochę mniej światła lub na ekranie pojawia się dym, oczywiście nieustannie warto podziwiać wszelkie kałuże i lśniące powierzchnie.
Pewien problem sprawiła mi bardzo niewielka ilość światła w niektórych lokacjach. Oczywiście wyglądało to zjawiskowo, ale quasi-platformowy etap wymaga trochę lepszej widoczności, inaczej V kończy swoją przygodę w otchłani opuszczonej fabryki czy innej industrialnej megakonstrukcji.
Jeśli chodzi o modele postaci — te w moim odczuciu są po prostu doskonałe. Od projektu po wykonanie, Redzi pokazali, iż mają w swoich szeregach prawdziwych artystów. Muszę wspomnieć też o animacjach, przez które zbierałem szczękę z podłogi. Wystarczy powiedzieć, że stetoskop na szyi jednego z ripperdoców kołysze się zgodnie z ruchami bohatera, to samo robią liczne kable na plecach jednej z postaci.
Nie bez znaczenia są także świetnie zaprojektowane lokacje. Gęsty, ciężki klimat zniszczonego walkami Dogtown jest mocno podkreślany przez stojące w opozycji luksusowe budynki jak nightclub w kształcie piramidy czy klub Black Sapphire, gdzie od ilości bogactwa można prawie oślepnąć.
Recenzja Cyberpunk 2077: Phantom Liberty — podsumowanie
Tak jak każdy tajny agent przechodzi kiedyś w stan uśpienia, tak moja przygoda w Dogtown chwilowo ulega zawieszeniu. W Cyberpunk 2077: Widmo Wolności spędziłem jak dotąd ponad 30 godzin, ale z grą zdecydowanie się nie żegnam, a jedynie robię sobie od niej krótką przerwę.
Co udało mi się dotychczas zrobić? Ukończyłem główny wątek fabularny, zaliczyłem trzy różne zakończenia, w tym, jak sądzę, obie główne ścieżki, wypełniłem kilka sidequestów i kontraktów, przejechałem setki kilometrów oraz wysłałem na wcześniejszą emeryturę całe zastępy wrogów. A przede wszystkim fantastycznie się bawiłem.
Łącznie w CP 2077 grałem już 140 godzin. Nie mam jednak wątpliwości, że te spędzone w Phantom Liberty zapamiętam najlepiej. Dostaliśmy kawał fantastycznej fabuły, cała historia nie odstaje od topowych opowieści, a wyczuwalny przez większość czasu dreszczyk emocji przywrócił mi radość z zabawy w Night City.
Rozgrywka stoi na najwyższym poziomie, mechaniki są zrozumiałe, rozwój postaci sensowny, do tego Johnny Silverhand jest w formie i potrafi przywalić naprawdę soczystym opisem sytuacji. Trochę szkoda, że nie udało się zaczarować bardziej głównych bohaterów tej opowieści — gdyby do tak udanego wątku głównego dodać realne emocje, to nie wahałbym się dać 10/10.
Cyberpunk 2077: Widmo Wolności jest jednym z najlepszych dodatków w historii i bezwzględnie zasługuje na miejsce na podium. Dla mnie jednak to 9,5/10. W naszej skali ocen oznacza to, że recenzowane DLC dołącza do moich najukochańszych tytułów, ale ich nie przebija. Czego zabrakło?
Zmiany w mechanice względem podstawki w wersji 2.0 nie są aż tak znaczące, poza tym przedstawiona historia, choć naprawdę świetna w treści, momentami jest poprowadzona umiarkowanie atrakcyjnie. Paradoksalnie, gdyby ubrać to wszystko w bardziej skondensowaną formę, to byłby to krok w dobrą stronę.
Do tego wszystkie najważniejsze elementy gry, zarówno dotyczące rozgrywki, jak i fabuły, gdzieś już były: jak nie w topowych grach RPG, to w filmach o Jamesie Bondzie. CD Projekt Red nareszcie oddało w ręce graczy Cyberpunka godnego tak utalentowanego zespołu, jednak nie możemy zapominać o prawie 3 latach, gdy produkcja zauważalnie odbiegała od obietnic.
Jeżeli jednak Phantom Liberty wyznacza nowy poziom, do którego będzie dążył deweloper przy okazji kolejnej odsłony, to chcę powiedzieć jedno: już nie mogę się doczekać. Tymczasem robię krótką przerwę od gry, po której z pewnością wrócę do Dogtown pełen zapału do dalszego zgłębiania wszystkich tajemnic.
Cyberpunk 2077: Phantom Liberty
Na plus
- Znakomity główny wątek fabularny
- Świetna historia w tle
- Dobrze napisane postacie
- Angażujące zadania poboczne
- Ulepszona mechanika względem podstawki
- Doskonała oprawa audiowizualna
- Filmowy klimat thrillera szpiegowskiego
Na minus
- Momentami rozwleczony wątek fabularny
- Postacie nie do końca angażujące emocjonalnie
- Nadal słaby model jazdy
- Pewna powtarzalność schematów historii
Jakub Foss
Cyberpunk 2077: Phantom Liberty to bez wątpienia jeden z najlepszych dodatków do gier w historii. Tytuł oferuje świetnie napisaną opowieść, nowych, ciekawych bohaterów oraz niepowtarzalny klimat w iście szpiegowskim stylu. Choć do ideału trochę zabrakło, a główny wątek fabularny ma swoje wzloty i upadki, to wielki finał można uznać za opus magnum CD Projekt Red. Widmo Wolności zapewnia długie godziny angażującej zabawy nie tylko dla fanów gier RPG akcji i samego Cyberpunka.
Dyskusja na temat wpisu
Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi. Mimo że pozwalamy na komentowanie osobom bez konta na platformie Disqus, to i tak zalecamy jego założenie, bo wpisy gości często trafiają do spamu.