Recenzja Wild Hearts. Czy seria Monster Hunter zyskała godnego rywala?

Wild Hearts

Gry o polowaniach na fantastyczne zwierzęta to swego rodzaju specyficzna nisza gatunkowa, która od wielu lat sukcesywnie zapełniana jest przez kolejne odsłony serii Monster Hunter. Mimo że gracze byli i w większości są zadowoleni z tego, co oferują produkcje Capcomu, to brak poważnej alternatywy, która rzuciłaby rękawice serii Japończyków, był dotychczas bardzo odczuwalny.

Swoistą zmianą w takim stanie rzeczy jest najnowsza produkcja Electronic Arts oraz Koei Tecmo — Wild Hearts. Jest to pozycja, która staje w szranki z uznaną marką Monster Hunter i bez większych kompleksów wchodzi na rynek, oferując powiew świeżości i nieco inne spojrzenie na gatunek gier łowieckich. Bez przedłużania, zapraszam do zapoznania się z moją recenzją Wild Hearts!

Recenzja Wild Hearts – słowem wstępu

Wild Hearts
Do kemono trzeba podchodzić bardzo ostrożnie!

Wild Hearts to owoc współpracy dwóch całkiem poważanych marek, jakimi są amerykańskie Electronic Arts oraz japońskie Koei Tecmo. Za przygotowanie tego tytułu odpowiada należące do Koei Tecmo studio deweloperskie Omega Force, które znane jest dzięki serii Dynasty Warriors oraz grze Persona 5 Strikes.

Warto także podkreślić, że Wild Heart nie jest pierwszą produkcją Omega Force tworzoną w ramach gatunku gier o polowaniu. Studio to bowiem wydało w 2013 roku bardzo podobną pozycję zatytułowaną Toukiden The Age of Demons, jednak nie zebrała ona w tamtym czasie zbyt pochlebnych opinii ani wśród graczy, ani recenzentów, a co za tym idzie, nie zyskała popularności, która pozwoliłaby jej konkurować z serią Monster Hunter.

Wild Hearts
Kogyoku chętnie skupuje wszystko, co akurat zalega nam w torbach.

Mimo że prace nad Wild Hearts rozpoczęły się jeszcze w 2018 roku, to pierwsze konkretne zapowiedzi otrzymaliśmy dopiero pod koniec września 2022 roku. Od tamtego momentu na światło dzienne wyszło całkiem sporo materiałów promocyjnych prezentujących najważniejsze założenia i aspekty, jakimi miała wyróżniać się ta pozycja. Co ciekawe, produkcja ta wydana została pod szyldem EA Originals, czyli tym samym, spod którego skrzydeł wyszły takie tytuły jak chociażby cieszące się niemałą popularnością It Takes Two.

Produkcja oferuje nam dwa tryby graficzne, z czego jeden preferuje lepszą jakość graficzną, drugi zaś stawia na większą wydajność. Na potrzeby recenzji ogrywałem Wild Hearts na konsoli PlayStation 5 i przetestowałem oba dostępne tryby.

Każdy z nich oferuje zadowalające efekty wizualne, które powinny ucieszyć oko zdecydowanej większości graczy. W kwestii wydajności muszę uczciwie przyznać, że grze zdarzyło się „chrupnąć” w każdym z oferowanych wariantów i często miało to miejsce w momentach, kiedy na ekranie nie działo się zbyt wiele.

Wild Hearts
Od samego początku Mujina nie wygląda na tego, za kogo się podaje…
■■■■■ ■■■■■■■■■■■■■■■■■

Poza PlayStation 5 Wild Hearts jest dostępne także na PC oraz na konsolach Xbox Series X|S. Produkcja ta — zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami twórców — omija poprzednią generację konsol, aby być „prawdziwie next-genowym doświadczeniem”.

Wspomnę także, iż recenzja Wild Hearts powstała dzięki uprzejmości firmy Electronic Arts, która udostępniła nam przedpremierową wersję tej gry dedykowaną właśnie konsolom od Sony.

Fabuła i świat gry

W ramach fabuły gry jesteśmy wrzucani do Azumy — fantastycznego świata inspirowanego feudalną Japonią, gdzie ludzie przez długi czas żyli w zgodzie z potężnymi bestiami zwanymi kemono. Wszystko jednak dość gwałtownie się zmieniło i niemal z dnia na dzień przyjazne stworzenia zaczęły siać śmierć i zniszczenie, gdziekolwiek się pojawiły. W obliczu tak wielkiego niebezpieczeństwa ludzie zaczęli stawiać im opór, jednak przytłaczająca przewaga kemono zepchnęła ludzkość do głębokiej defensywy, zmuszając pozostałych niedobitków do życia w miasteczku zwanym Minato.

Wtedy to właśnie pojawiamy się my — pozornie anonimowi łowcy bestii, którzy odbili w tamtejsze strony w poszukiwaniu lepszego życia, zarobków lub wiedzeni ambicjami unicestwienia wrogów ludzkości. Na swojej drodze napotykamy tajemniczego wędrującego muzyka, który od samego początku zdaje się nie być tym, za kogo się podaje. Na starcie rozgrywki — wzorem gier od From Software — udajemy się na polowanie, które kończy się naszą sromotną porażką i wtedy też wchodzimy w posiadanie tajemniczej techniki zwanej karakuri.

Wild Hearts
Dość szybko przekonujemy się, że w Wild Hearts bez karakuri ani rusz.

To właśnie owe karuki stają się dodatkowym motorem napędowym dla fabuły, bo nie dość, że musimy stawiać czoła groźnym kemono, które terroryzują ludzkość, to dodatkowo musimy rozwiązać zagadkę działania tej technologii oraz zrozumieć swoją rolę w ciągu kolejnych zdarzeń.

Oczywiście nie pozostajemy z tym sami sobie, bo w przeciągu swojej przygody spotykamy wiele postaci, które chętnie udzielą nam pomocy lub o nią poproszą. W tym miejscu muszę przyznać, że mile zaskoczyłem się faktem, iż każdy napotkany przez nas człowiek ma swój własny charakter i jakąś przeszłość, z którą się mierzy. Dobrymi przykładami są tutaj emerytowany samuraj Ujishige, który mimo szczerych chęci nie jest w stanie służyć ludziom jak dawniej, czy Yataro — młody chłopiec, który po przeżyciu traumatycznych wydarzeń jest bardzo wycofany i nieufny wobec nieznajomych.

Fabuła jest tu raczej pretekstem i nie wgniata w fotel swoją złożonością ani zmyślnymi zwrotami akcji. W końcu nie taka jest jej rola. Ma ona raczej pełnić tło dla rozgrywki, sprawiając, że nasze działania nie są jedynie bezmyślną walką z bestiami, a mają w rzeczywistości o wiele głębszy sens. Z tego zadania wywiązuje się ona zaskakująco dobrze.

Recenzując Wild Hearts nie mogę też nie wspomnieć o bardzo przemyślanym projekcie całej mapy, która jest nie tylko różnorodna, ale także dobrze koresponduje z gameplayem. Podczas naszej przygody trafimy na bardziej zazielenione tereny pełne flory i dzikiej fauny, ale także na zimne i nieprzyjazne górzyste tereny, gdzie dotarcie do obranych przez nas celów wymagać będzie dobrego zaplanowania.

Oczywiście ukształtowanie oraz rodzaj terenu wpływa na starcia z kemono, co jest świetną cechą tej produkcji. Pagórki oraz wzniesienia mogą nas niejednokrotnie uratować przed potężnymi atakami bestii, ale także przeszkodzić w wyprowadzaniu potężnych kombinacji ataków, lub sprawić, że nasze karakuri staną się po prostu bezużyteczne. Poza tym ciężko prowadzić starcia w ciasnej kotlinie lub w lesie bambusowym, który potrafi nam znacząco ograniczyć percepcję i zdolności do wykonywania manewrów.

Mechanika gry i wrażenia z rozgrywki

Nie ma co się czarować — Wild Hearts to produkcja, która przede wszystkim premiuje rozgrywkę wieloosobową i niejednokrotnie boleśnie się o tym przekonałem. O ile na samym początku zabawy samodzielne pokonanie kilku pierwszych bestii było wręcz śmiesznie łatwe, tak w miarę upływu fabuły kolejne kemono stawały się coraz bardziej wymagające.

■■■■■ ■■■■■■■■■■■■■■■■■

Metaforyczną i dosłowną „ścianą nie do przejścia” okazał się dla mnie Lawogrzbiet, który raz po raz niemiłosiernie poniewierał mną po całej arenie, często nie dając się poważnie zranić. Po uruchomieniu sesji wieloosobowej i współpracy z dwoma innymi graczami bestia padła za pierwszym podejściem, chociaż nadal nie określiłbym tego starcia mianem prostego.

Oczywiście nie oznacza to, że granie w pojedynkę mija się z celem, po prostu wówczas zabawa jest znacznie trudniejsza i wymaga wprawy. Jeśli preferujemy samodzielne łowy na potężne bestie, możemy skorzystać ze wsparcia małych, aczkolwiek pomocnych Tsukumo. Te zmyślne stworzonka potrafią faktycznie stanowić oparcie w kryzysowych momentach, bo są w stanie wspomagać nas w trakcie walki surowcami, czy ściągać na siebie uwagę kemono, lecz nie wykonają za nas brudnej roboty i trzeba się z tym liczyć.

Ciekawym rozwiązaniem jest także możliwość ulepszania naszych małych pomagierów, dzięki czemu zyskują oni nowe zdolności, które niejednokrotnie uratowały mnie od pewnej śmierci z rąk bestii.

Wild Hearts
Tsukumo nie tylko ściągnie na siebie uwagę bestii, ale czasem wspomoże nas materiałami.

Jak każda szanująca się gra, której głównym celem jest niesienie śmierci potężnym bestiom, do naszej dyspozycji oddany został całkiem pokaźny arsenał dość zróżnicowanych broni. Początkowo posiadamy tylko katanę, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby dość szybko dorobić się nowych oręży takich jak łuk, młot, ogromny miecz Nodachi, czy… bojowa parasolka zwana Wagasą.

Każdą z tych broni możemy modyfikować na przeróżne sposoby, tak aby odpowiadały one naszemu stylowi zabawy. No i teoretycznie jest to dobre rozwiązanie, bo możemy do woli eksperymentować, zmieniać i modyfikować, jednak tak rozbudowane drzewka wymagają dokładnego zapoznania się z nimi, a niektórzy mogą po prostu czuć się przytłoczeni ogromem możliwości.

Pewnym wyrazem czepialstwa z mojej strony może być także wygląd niektórych broni, które — w mojej opinii — nie do końca pasują do ogólnego klimatu rozgrywki. Najlepszym tego przykładem jest wspomniana wyżej Wagasa, do której przez długi czas nie mogłem się po prostu przekonać. Wizja potężnego łowcy, który staje oko w oko z potężnym dzikokształtym demonem uzbrojonym w parasol… brzmi zabawnie, a wygląda jeszcze śmieszniej.

Abstrahując zupełnie od jej przydatności w boju, to widok postaci zadającej śmiertelne obrażenia śmiercionośnym parasolem jest po prostu karykaturalny.

Wild Hearts
Nodachi to kawał ostrza, które polecam zdecydowanie fanom wielkich dwuręcznych mieczy.

Nie sposób pisać recenzji Wild Hearts bez wspomnienia o systemie karakuri, który jest charakterystyczną cechą tej pozycji. Od razu muszę przyznać, że to niesamowita mechanika, która dla gatunku gier łowieckich jest prawdziwym powiewem świeżości. Technologia ta umożliwia nam tworzenie obiektów, które niejednokrotnie są nieocenioną pomocą podczas potyczek z kemono.

Jeśli chcemy przykładowo zaatakować demona z wysokości, a walka akurat toczy się na równinie, to wystarczy, że postawimy za pomocą karakuri platformy, wskoczymy na nie i wybijemy się w powietrze wprost nad głowę bestii. Możemy także wykorzystać je do stworzenia małych trampolin, dzięki którym będziemy mogli skuteczniej doskakiwać do przeciwników, lub wręcz przeciwnie – uciekać przed ich potężnymi ciosami.

Okazuje się jednak, że karakuri to nie tylko narzędzia przydatne walce, ale także podczas eksploracji mapy czy pobytów w naszych obozach. Dzięki ich pomocy możemy tworzyć kolejne struktury w naszych bazach wypadowych, takie jak specjalne młyny pozyskujące dla nas ryby ze zbiorników wodnych czy wieże do namierzania kolejnych bestii.

■■■■■ ■■■■■■■■■■■■■■■■■

Są one także nieocenione podczas przemierzania rozległych obszarów, bo opcja postawienia tyrolki, która umożliwia dostęp do pozornie niedostępnych miejsc i półek skalnych, gdzie akurat mogą ukrywać się przydatne dla nas materiały, znacząco ułatwia życie.

Wracając jeszcze do kwestii samych polowań, które są rdzeniem całej zabawy w Wild Hearts. Muszę zauważyć, iż mimo początkowej fascynacji rozmachem oraz poziomem wykonania są one bardzo schematyczne, co w połączeniu z dość małą (jak na ten moment) liczbą bestii sprawia, że stają się one po pewnym czasie po prostu nużące.

Proces z reguły zawsze wygląda tak samo: wytrop bestię, obij ją trochę, złap ją, kiedy zacznie uciekać, znowu obij, znajdź ją w jej legowisku, zabij. W wielu sytuacjach aż prosi się, aby do walki dołączył inny demon, albo żeby zamiast uciekać, monstrum walczyło z nami w jednym miejscu aż do samego końca.

Mimo tego Wild Hearts ma w sobie „to coś”, dzięki czemu osobiście bawiłem się świetnie i stale chcę poznawać tajemnice skrywane przez Azumę. Często czułem dreszczyk emocji, gdy bestia zaskoczyła mnie jakimiś atakiem lub niestandardowym manewrem, na który nie zareagowałem odpowiednio szybko.

Inna sprawa, że polowania są czymś niezwykle satysfakcjonującym i nawet trzecie z rzędu łowy na demona zwanego Piaskopsem, które zakończyły się moją wygraną, wywołały u mnie to uczucie dobrze wykonanego zadania i swego rodzaju dumę, że kolejny raz udało mi się spacyfikować tę brutalną bestię.

Tak jak już zaznaczyłem wyżej, sama różnorodność kemono — przynajmniej na razie — pozostawia wiele do życzenia. Na premierę dostępne jest dokładnie 21 bestii, z czego każda z nich przypisana jest jednemu z kilku żywiołów. Mają one także ściśle określone miejsca bytowania, więc jeśli nauczymy się pewnego schematu polowań, to ogólna radość z poszukiwań dość szybko pryśnie. W tej kwestii cała nadzieja jest w samych deweloperach, którzy nie tak dawno zapowiedzieli, że wraz z aktualizacjami w grze pojawiać się będą zupełnie nowe demony do pokonania.

Kolejny raz porównując Wild Hearts do tytułów spod szyldu Monster Hunter (w końcu jest to nieuniknione) muszę zauważyć, iż gra Koei Tecmo jest znacznie bardziej przystępna dla przeciętnego gracza. Przygotowania do polowań (nawet tych bardziej wymagających) zajmowały mi zaskakująco mało czasu, w efekcie czego mogłem bardziej skupiać się na działaniach „w terenie”.

Dla kogoś, kto nie przepada za marnowaniem czasu na przeklikiwaniu kolejnych okienek, aby ostatecznie zyskać drobną premię do statystyk, a zamiast tego woli rzucać się w wir walki, Wild Hearts będzie pozycją wręcz idealną.

Grafika i dźwięk w Wild Hearts

Wild Hearts od samego początku zapowiadane było jako „w pełni next-genowa produkcja” i z tego też powodu ominęła ona poprzednie generacje konsol. Zasiadając do ogrywania jej, nie liczyłem na spektakularne doznania graficzne widoczne na każdym kroku, bo zdawałem sobie sprawę, z jakiego rodzaju tytułem mam do czynienia.

A jednak gra nawet w trybie wydajności zaskoczyła mnie pozytywnie niektórymi całkiem urzekającymi widokami. Co prawda przy dokładniejszym przyglądaniu się wszystkim teksturom zauważymy, że niekiedy są one w dość niskiej rozdzielczości, zwłaszcza w bardziej górzystych rejonach, lecz nie jest to coś, co przesadnie raziłoby w oczy. No może tylko największych graficznych purystów.

■■■■■ ■■■■■■■■■■■■■■■■■

Znacznie gorzej prezentuje się ścieżka dźwiękowa, która jest zupełnie nijaka i niezapadająca w pamięć. Ambienty, które lecą w tle podczas walk, równie dobrze mogłyby nie istnieć i nie odczułbym w zasadnie żadnej różnicy. Niestety, kiedy podczas rozgrywki zwracałem już uwagę na dochodzące mnie melodie, to głównie w momentach, kiedy absolutnie nie pasowały one do tego, co dzieje się na ekranie.

Recenzja Wild Hearts — podsumowanie

Tak jak każde polowanie dobiega końca, tak samo moja recenzja Wild Hearts powoli zmierza do podsumowania. Tak jak przypuszczałem jeszcze przed rozpoczęciem zabawy, Omega Force dostarczyło naprawdę bardzo porządną grę, która nie tylko sprawnie wywiązuje się z ram nakładanych przez swój gatunek, ale także oferuje coś oryginalnego, co nadaje jej dodatkowego charakteru. Samo to można już odbierać jako ogromny sukces.

Wild Hearts
Moja postać jest gotowa na kolejne polowania.

Poza tym trzeba pamiętać, że zabawa w Wild Hearts nie kończy się w momencie zakończenia głównego wątku fabularnego, bo nadal będziemy mogli polować na kemono, ulepszać swój sprzęt i po prostu dobrze się bawić.

Twórcy zdają sobie z tego doskonale sprawę i jeszcze przed premierą zapowiadali, że do gry trafi sporo nowej, a przede wszystkim darmowej zawartości. Na ten moment jesteśmy pewni dwóch aktualizacji, które mają wprowadzić nowe bestie oraz możliwość dodatkowych modyfikacji naszego uzbrojenia.

Mając to wszystko na uwadze, stwierdzam, że Wild Heart to już teraz bardzo porządna pozycja, którą powinni zainteresować się nie tylko fani serii Monster Hunter, ale także osoby, które z nie miały z tym gatunkiem jeszcze zbyt wiele doświadczeń.

Oczywiście gra ma swoje bolączki i niektóre z nich mogą być irytujące, jednak nie rzutują one na całokształt i nie psują zabawy płynącej z poznawania tego tytułu. To powiedziawszy kończę swoją recenzję Wild Hearts i zdecydowanie polecam ten tytuł każdemu, kto chciałby wyruszyć na polowania szlakiem ogromnych japońskich kemono.

Wild Hearts

Na plus

  • Implementacja ciekawego systemu karakuri
  • Szeroki arsenał broni
  • Przyjemna dla oka grafika
  • Satysfakcjonujące starcia z kemono
  • Fabuła, która dobrze współgra z mechanikami
  • Niezwykle rozbudowany kreator postaci
  • „Przyjazność” dla nowicjuszy

Na minus

  • Karykaturalny wygląd niektórych broni
  • Mała różnorodność kemono
  • Gra potrafi nieźle „chrupnąć” w obu trybach wydajności
  • Absolutnie nijaka ścieżka dźwiękowa

Przemysław Paterek

Wild Hearts to przede wszystkim świetna alternatywa dla serii Monster Hunter, która poza poprawnym odtworzeniem schematów narzucanych przez ramy gatunku oferuje dodatkowo coś od siebie. Różnorodność, spora swoboda i intrygujący klimat nadają tej produkcji charakteru, który powinien przypaść do gustu wielu osobom. Mimo pewnych wad grze warto dać szansę, bo potrafi ona zaskoczyć swoim urokiem i poziomem wykonania, a drzemiący w niej potencjał napawa optymizmem na przyszłość.

Ocena końcowa: 8/10

O autorze
Przemysław Paterek
Redaktor działów Newsy & Promocje | Recenzent

Swoją przygodę z grami zaczynał od Mario Tennis na Gameboya Color. Wielki fan RPG-ów i strategii. Średnio co kilka miesięcy musi przejść od nowa Gothica. Zobacz więcej...

Niektóre odnośniki w powyższej publikacji to linki afiliacyjne. Jeżeli klikniesz taki link i dokonasz zakupu, otrzymamy niewielką prowizję, a Ty nie poniesiesz żadnych dodatkowych kosztów. | Etyka redakcyjna

Dyskusja na temat wpisu

Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi. Mimo że pozwalamy na komentowanie osobom bez konta na platformie Disqus, to i tak zalecamy jego założenie, bo wpisy gości często trafiają do spamu.

Ładowanie kolejnych wpisów...
TYLKO DO 31.12!
Zgłaszanie błędu

Błędy zdarzają sie każdemu, nawet nam. Jeżeli uważasz, że w niniejszej publikacji coś się nie zgadza, to poinformuj nas o tym korzystając z formularza poniżej. Autor tekstu otrzyma Twoje zgłoszenie, dzięki czemu będzie mógł go poprawić, jeśli zajdzie taka potrzeba.