Cóż to miała być za premiera… Na Dragon’s Dogma 2 czekali nie tylko fani cyklu, ale też sporo osób, które z marką raczej niewiele miały wspólnego. Nie ma co się dziwić, w końcu zapowiadało się na to, że dostaniemy porządną grę akcji osadzoną w realiach fantasy, a to prawie zawsze jest gwarantem sukcesu.
Do tego pojawiają się smoki, ciekawie wyglądający system towarzyszy, wszystko podlane sosem z ładnej grafiki i wybitnie casualowej walki. Kiedy więc nadszedł czas publikacji recenzji, wszyscy oczekujący mogli otwierać szampany — wiele wskazywało na to, że przełom marca i kwietnia upłynie im pod znakiem zabawy w całkiem niezłym tytule. Potem nastał dzień premiery, a wszystko runęło jak domek z kart…
Cóż takiego się stało? Czemu nagle gra, która przez recenzentów była wynoszona na piedestał, zbiera srogie baty? Jaka w tym wszystkim jest rola graczy? Czemu oni także winni są całej aferze związanej z tą produkcją? Na te pytania postaram się odpowiedzieć, choć pewnie nie każdy się ze mną zgodzi. Niestety.
Dragon’s Dogma 2 a okno Overtona i gotująca się żaba
Zanim zaczniemy całą tyradę na temat skandalicznych praktyk zaserwowanych nam przez Capcom w przypadku Dragon’s Dogma 2, wprowadźmy sobie do tego tekstu jedno, ale niezwykle ważne pojęcie — okno Overtona. Zgodnie z definicją jest to idea opisująca drogę do przekonania danej grupy społecznej do zaakceptowania czegoś, co dotychczas było dla niej nie do przełknięcia.
Przełożę to jednak z „fachowego” na growy: mechanizm ten to stopniowe przyzwyczajanie nas do coraz mniej przyjemnych praktyk poprzez systematyczne przesuwanie „granicy bólu”. Niektórzy nazywają to także „syndromem gotowanej żaby”, którą wrzuca się do garnuszka z wodą i stopniowo podnosi temperaturę tak, żeby płaz nie odczuł żadnych zmian.
Tym biedactwem jesteśmy aktualnie my — gracze, a działania Capcomu pokazały, że woda, w której siedzimy, jest już bliska wrzenia. Wielu użytkowników twierdzi jednak, iż mamy do czynienia z przyjemną kąpielą w baseniku.
Jak jednak to wszystko, co napisałem powyżej, ma się do Dragon’s Dogma 2? Nie chcąc wchodzić w całą historię zdzierania z graczy dodatkowych środków rozpoczętą na szeroką skalę przez złotoustego Todda Howarda i Bethesdę, powiem tylko, że jest to pokłosie pewnej ignorancji.
Ignorancji i lekceważenia problemu przez setki tysięcy, a nawet miliony ludzi z całego świata. Takim podejściem wykazałeś/wykazałaś się kiedyś Ty, Twój kolega, Twoja koleżanka, ja i pewnie wszyscy moi redakcyjni koledzy, a teraz wszyscy zaczynamy to odczuwać.
Przez lata godziliśmy się bowiem na to, żeby twórcy oraz wydawcy gier dodawali do swoich produkcji przedmioty, za które trzeba wykładać kolejne pieniądze. Zaczęło się od skórki dla konia za dwa dolary w The Elder Scrolls IV: Oblivion, a aktualnie Capcom poczuł się na tyle pewnie, że sprzedaje nam teleporty, opcje zmiany wyglądu postaci czy kamienie wskrzeszające towarzyszy za kilka lub kilkanaście złotych.
„Ale przecież nie musisz za to płacić”
Ktoś teraz może powiedzieć, że przecież „wszystkie te przedmioty są dostępne za darmo w grze, trzeba tylko trochę się postarać i je znaleźć”. Cudowny argument, który nie bierze w tej sytuacji jednej, ale bardzo istotnej rzeczy — Dragon’s Dogma 2 zostało zaprojektowane tak, aby w pewnym momencie sięgnąć po kartę.
Nawet jeśli ktoś twierdzi, że przejdzie tę grę bez wydawania ani złotówki, to tak naprawdę dał się złapać w pułapkę Capcomu. Dlaczego? Bo jego rozgrywka znacząco się wydłuży ze względu na konieczność szukania fragmentów kamyków czy przedmiotów albo grindowania złota.
Poza tym liczba niektórych itemów w grze może być ograniczona, a wtedy stajemy przed dylematem — pogodzić się ze śmiercią towarzysza, czy może wysupłać kilka złotych na jego wskrzeszenie? Tracić kilka godzin na zbieranie złota, czy może jednak zapłacić za opcję zmiany wyglądu?
Teraz może się niektórym wydawać, że nigdy się nie złamią i cały ten tekst to zbędne bicie piany. Ciekawe, czy w momencie przywiązania się do postaci lub postępów w grze ich perspektywa pozostanie niezachwiana i ot, tak „poświęci” 20,30 czy 40 godzin zabawy. Piękna sprawa, prawda?
Powiem więcej, nawet jeśli nie wydasz ani dodatkowej złotówki na mikrotransakcje w Dragon’s Dogma 2 i przejdziesz tę produkcję, to nadal szkodzisz branży. Czemu? Bo swoim portfelem zalegitymizowałeś/zalegitymizowałaś agresywną monetyzację treści w płatnych grach.
Capcomu (ani żadnego innego wydawcy) nie obchodzi, czy Ty przejdziesz jego pozycję, grunt, że ją kupiłeś/kupiłaś. Słupki sprzedażowe idą w górę, tytuł się sprzedaje, a krawaciarze widzą jedno: mogą sobie pozwalać na takie zabiegi i w przyszłości zaimplementują to do innych gier.
Co gorsza, za jakiś czas pójdą o krok dalej, a zamiast kamyków teleportacyjnych będą chcieli Twoje pieniądze za dodatkowe życie, broń czy umiejętność. Wtedy też dadzą Ci „wybór” i przykładowo, zamiast płacić za dodatkowe podejście do danej walki, będziesz mógł/mogła zrobić to za darmo, ale wymagać to od Ciebie będzie dodatkowych dwóch-trzech godzin gry, żeby w ogóle do niej dojść.
Brzmi jak paranoja? W takim razie przypomnę tylko, że kiedy w 2006 roku ludzie podobni do mnie podnosili larum w związku ze zbroją dla konia w „Oblivionie”, to w odpowiedzi słyszeli często, że mikrotransakcje nigdy nie pójdą w stronę Pay-to-Win.
Czy nie ma już ratunku?
Co więc możemy zrobić, aby wydawcy nas nie wykorzystywali w ten sposób? Nie kupować ich gier, piętnować za takie zachowania i tłumaczyć innym graczom, jak bardzo jest to szkodliwe dla naszej wspólnej pasji.
Niestety, branża gamingowa nie jest idealnym miejscem i nawet przyzwolenie na płacenie za głupie skiny odbija się nam czkawką. Najnowsza gra Capcomu pokazuje też bardzo dobitnie, jak boleśnie można przejechać się na preorderach, czyli czymś, co jeszcze kilka lat temu było nie do pomyślenia.
Niech Dragon’s Dogma 2 i złodziejska polityka Capcomu będzie dla nas nauczką na przyszłość. Jeśli w tym momencie odpuścimy, to za kilka lat standardem będzie płacenie za dodatkowe życia, a sen Johna Riccitellego o „płatnych nabojach do Battlefielda” będzie smutnym standardem.
Dyskusja na temat wpisu
Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi. Mimo że pozwalamy na komentowanie osobom bez konta na platformie Disqus, to i tak zalecamy jego założenie, bo wpisy gości często trafiają do spamu.