Nintendo od początku swojej działalności związanej z projektowaniem i produkcją konsol wydało na świat kilka niezwykle udanych sprzętów, które po dziś dzień są ciepło wspominane przez entuzjastów retro-grania. Dobrym tego przykładem mogą być szczególnie dwa rodzaje urządzeń — NES oraz Game Boy (oraz ich późniejsze iteracje takie jak SNES czy Game Boy Color). Popularność tych sprzętów była ogromna i w pewnym stopniu dotarła nawet do naszego kraju za sprawą Pegasusa, który dla wielu osób wychowujących się w późnych latach 90. XX wieku i na początku XXI wieku był pierwszą konsolą w życiu.
Jak to zwykle bywa, poza naprawdę wybitnymi produktami firmie zdarzały się też wpadki, o których zarząd „Wielkiego N” najpewniej chciałby w ogóle zapomnieć i wymazać ze swojej historii — przykładem może być nieszczęsny Virtual Boy. Urządzenie wydane w połowie lat 90. XX wieku można uznać za pierwszą poważną próbę stworzenia gogli do grania. Niestety ograniczenia prawne i obawa przed pozwami wymusiła na firmie spore ustępstwa, co ostatecznie poskutkowało tym, że teraz jest to retro-sprzęt dla największych zapaleńców.
Obecnie japońskie przedsiębiorstwo świętuje niemałe triumfy za sprawą Nintendo Switch, hybrydowego handhelda, który od swojej premiery w 2017 roku do dzisiaj rozszedł się w nakładzie ponad 122 milionów egzemplarzy na całym świecie. Wynik ten ulokował „Pstryka” na trzecim miejscu najlepiej sprzedających się konsol w historii, ustępując miejsca jedynie swojemu poprzednikowi, a więc Nintendo DS (155,4 mln) oraz PlayStation 2 od Sony (ponad 155 mln).
Wszystkie wymienione przeze mnie konsole od „Wielkiego N” łączy jeden istotny aspekt — spora innowacyjność i niejednokrotnie wytyczanie nowych szlaków, niezależnych od poprzednich sprzętów japońskiej korporacji. Historia pokazała już nieraz, że może być to „miecz obosieczny”, który albo wygeneruje ogromną popularność, a co za tym idzie, niemałe wyniki sprzedażowe, albo zostanie absolutnie pominięty przez konsumentów, stając się jedynie ciekawostką dla hardcorowych fanów i kolekcjonerów.
Biorąc pod uwagę wszystko powyższe, dotychczasowe doniesienia o „następcy Switcha” i obecne realia, jesteśmy zapewne na etapie „ostatnich chwil życia” Nintendo Switch, a sukcesor tegoż handhelda powinien zostać ujawniony w relatywnie niedalekiej przyszłości. W momencie, kiedy wiele osób oczekuje z nadzieją tego nowego sprzętu, ja podchodzę do tego wszystkiego ze sporym dystansem, a nawet swego rodzaju sceptycyzmem. Dlaczego?
Znowu innowacja może zastąpić wydajność
Wracając na moment do Switcha, trzeba powiedzieć sobie jasno: jest to niezwykle udana konsola i to prawie pod każdym możliwym względem. Hybrydowy sprzęt, który można podłączyć do telewizora, a potem zabrać go do plecaka i kontynuować zabawę z daną grą w podróży już na papierze brzmi jak murowany sukces.
W praktyce okazuje się to jeszcze lepszym rozwiązaniem — na własnej skórze przekonałem się, jak dobrze jest siedzieć przed telewizorem przy wciągającym tytule, a potem jak gdyby nigdy nic wyciągnąć konsolę ze stacji dokującej i uruchomić grę w opóźnionym pociągu. Hybrydowość, na którą postawiło Nintendo w 2017 roku, zdecydowanie wyprzedzała oczekiwania wielu graczy i nawet teraz ciężko o inny, równie atrakcyjny pod względem tej funkcjonalności sprzęt.
Dodatkowo Switch jest na tyle dobrze zaprojektowany, a twórcy gier świadomi jego ograniczeń, że przez te wszystkie lata większość tytułów ekskluzywnych nienagannie maskowała dość duże niedobory techniczne tej konsoli. Wystarczy spojrzeć na wydaną relatywnie niedawno Bayonettę 3, która wyciska z „Pstryka” siódme poty, ale nadal wygląda i działa naprawdę dobrze. Oczywiście zdarzają się wpadki i premiera Pokemon Scarlet & Violet całkiem dobitnie pokazała, że era Switcha się kończy (a GameFreak nie umie albo nie chce optymalizować swoich gier), jednak takich przypadków przez prawie siedem lat życia konsoli było niewiele.
Nowatorskie podejście to jedno, ale w przypadku konsol liczy się także wnętrze. Oczywiście Nintendo nie słynie z najwydajniejszych konsol, które pod względem mocy obliczeniowej mogły konkurować z PlayStation czy Xboxami. Wydaje mi się jednak, że w obecnych czasach 30 kl./s już nie zadowoli graczy i to nawet w przypadku hipotetycznie kieszonkowego sprzętu. Wielu z nas przywykło do tego, że komfortowa rozgrywka zaczyna się od co najmniej 60 FPS-ów i nie ma w tym nic złego; w końcu technologia idzie do przodu, ale „Wielkie N” niekoniecznie podziela ten pogląd.
Co prawda w ostatnim czasie pojawiły się pogłoski, że nowy sprzęt od Nintendo bazować będzie na architekturze Nvidia Ampere, czyli zapewne da radę obsługiwać Ray Tracing oraz technologię DLSS 2.2. Ja jednak bardziej od tego wolałbym stabilny klatkaż i porządną rozdzielczość, bo kolejne Pokemony, Zelda czy Mario poradzą sobie bez technologii śledzenia promieni w czasie rzeczywistym, ale bez 60 FPS-ów, to już niekoniecznie…
Dlatego też obawiam się, że Nintendo znowu próbując stawiać na innowacyjne rozwiązania, odsunie kwestie wydajności i mocy obliczeniowej na dalszy plan. Oczywiście, jest to zgodne z polityką tego przedsiębiorstwa i nie powinno to nikogo dziwić. Wydaje mi się jednak, że konkretny skok technologiczny w przypadku kolejnej konsoli od Japończyków jest niezbędny, aby nadal utrzymywać uwagę graczy i to nawet tych, którzy do kwestii wydajności oraz jakości oprawy wizualnej nie przykładają zbyt wielkiej wagi.
Switch 2.0 jest absolutnie nie w stylu Nintendo, więc szykuje się kolejna zmiana formatu
Faktem jest, że od pewnego czasu Nintendo nie wydaje nigdy takich samych konsol. Ich sprzęty z generacji na generację różnią się od siebie diametralnie. Wystarczy spojrzeć na ewolucję, jaka zaczęła się od Nintendo 64 i trwa po dziś dzień. Wszystkie kolejne konsole (Wii, Wii U i właśnie Switch) były od siebie znacząco inne, oferując za każdym razem coś nowego, a zarazem zrywając z niemal każdym schematem wypracowanym przez poprzedniczkę.
Nintendo Wii cechowało się sterowaniem ruchowym, które robiło niemałą furorę, Wii U miało swój kontroler z wbudowanym tabletem, a „Pstryk” jest konsolą hybrydową. Można więc zakładać, że i tym razem japońscy inżynierowie zaskoczą nas nowym formatem swojego sprzętu, oferując coś, czego nikt się nie spodziewa. Tu właśnie leży problem, bo w takim razie będzie to zupełnie inna konsola niż Switch.
Przez prawie siedem lat życia ostatniej konsoli od Nintendo ludzie przywykli, że w Pokemony czy Zeldę można grać na tym „tablecie z doczepianymi przyciskami”. Zmiana formatu i postawienie chociażby na typowo stacjonarną konsolę może okazać się strzałem w stopę, bo gracze nie będą chcieli kupować czegoś, co pozbawione jest możliwości przenoszenia wedle własnego uznania. W drugą stronę działać to będzie podobnie; typowy handheld raczej nie zadowoli ludzi, którzy wolą ogrywać rozbudowane produkcje na większym ekranie.
Jeśli faktycznie Nintendo podejmie decyzję zgodną ze swoją dotychczasową polityką, to niestety, ale ten „mityczny następca Switcha” będzie miał niesamowicie trudne zadanie, aby wyjść z cienia poprzednika i zainteresować sobą ludzi. Nawet jeśli Shigeru Miyamoto i spółka postawią na bardziej zachowawcze rozwiązania i kolejny sprzęt będzie zbliżony do tego, co użytkownicy znają i lubią w Switchu, to pozostaje jeszcze kwestia dostępnych gier, które zawsze są świadectwem powodzenia lub porażki każdej konsoli.
Możliwy brak wstecznej kompatybilności…
Ten argument stał się dla mnie inspiracją do napisania niniejszego tekstu, bo według mnie to właśnie może być przysłowiowy „gwóźdź do trumny” dla nowego urządzenia od Nintendo. Wiele osób z góry zakłada, że następca Switcha będzie oferował wsteczną kompatybilność z grami z 8. generacji konsol — w końcu od dłuższego czasu jest to uznawane za standard. Poza tym rozwiązanie to można uznać za wygodne dla obu stron. Producent ma wtedy więcej tytułów na start, a gracze mogą sprawdzić, jak prezentują się jego ulubione pozycje na zupełnie nowej maszynce. Sytuacja idealna.
Ostatnio jednak pojawiły się całkiem wiarygodne pogłoski, jakoby nadchodzący sprzęt od Nintendo miał w ogóle nie posiadać opcji wstecznej kompatybilności z grami wydanymi na Switcha. Powodem takich kroków mają być problemy czysto techniczne, które rzekomo wynikają z przesiadki na wspomnianą przeze mnie wcześniej architekturę Nvidia Ampere.
Zdaję sobie sprawę, że na chwile obecną są to jedynie plotki, jednak nie brzmią one szczególnie zachęcająco. W końcu wiele produkcji napisanych właśnie na Switcha wręcz idealnie nadaje się na to, aby ostatecznie zagościć na nowej konsoli. Ich potencjalna nieobecność lub pojawienie się po jakimś dłuższym czasie od premiery sprzętu sprawiłoby, że zainteresowanie nim spadłoby drastycznie — ludzie nie będą chcieli przesiadać się na coś, na czym nie mogą uruchomić swoich ulubionych gier.
Mimo obaw i sceptycyzmu chciałbym się mylić. Wiem, że Nintendo, jeśli chce, to potrafi
Naprawdę chciałbym, aby za jakiś czas tekst ten się zdezaktualizował, a Nintendo ostatecznie dostarczyło nam kolejną porządną konsolę, która przez kolejne ponad pół dekady będzie cieszyć się popularnością. Wiem, że ta firma potrafi dowieźć dobry sprzęt oferujący świetne rozwiązania trafiające do wielu graczy i mam nadzieję, że będzie tak i tym razem.
Jednak wszystkie wymienione przeze mnie wyżej zagrożenia nie pozwalają mi z entuzjazmem wyglądać nowych szczegółów na temat nadchodzącej konsoli od Nintendo. Obawiam się, że sprzęt ten po prostu podzieli los Wii U lub Nintendo 64 — będzie czymś, co na papierze wygląda świetnie, jednak w brutalnym starciu z rzeczywistością okaże się jedynie wydmuszką i zapóźnionym urządzeniem oferującym zdecydowanie za mało względem starszej generacji.
To powiedziawszy, chciałbym też usłyszeć Wasze zdanie na ten temat. Jak myślicie, nowa konsola od Nintendo okaże się hitem na miarę Switcha, czy raczej nigdy nie wyjdzie z cienia swojego poprzednika, pozostawiając oczekujących konsumentów z uczuciem niedosytu i zawodu?
Dyskusja na temat wpisu
Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi. Mimo że pozwalamy na komentowanie osobom bez konta na platformie Disqus, to i tak zalecamy jego założenie, bo wpisy gości często trafiają do spamu.