Pewnie tak jak spora część z nas lubię od czasu do czasu zagłębić się w odmętach wybranych portali internetowych tudzież papierowych periodyków, poszukując nietuzinkowych gier. Ostatnio trafiłem tym sposobem na dwie perełki, o których z niekłamaną przyjemnością opowiem w niniejszym tekście.
Bynajmniej nie są to wysokobudżetowe produkcje – takowych nie trzeba specjalnie szukać, atakują nas bowiem zewsząd uciążliwymi reklamami. Mowa o mniejszych tytułach tworzonych z sercem i ogromną pasją, mających kilka wspólnych mianowników. Wyróżniają się one artystyczną wizją, wciągającą rozgrywką oraz ujmującą historią. Poznajcie Jusant oraz Planet of Lana.
Z głową w chmurach
Pierwszy z wymienionych tytułów polega w zasadzie tylko na… wspinaniu się. Może nie brzmi to zbyt interesująco – sam początkowo podchodziłem do tego, jak pies do jeża – jednakże już po kilku minutach wsiąkłem bez reszty. Trywialny pomysł na rdzeń rozgrywki okazał się wyjątkowo trafiony i doszlifowany. Dzięki przemyślanemu sterowaniu pokonywanie kolejnych szczytów jest niezwykle odprężające.
Na bieżąco planujemy dalszą trasę, wspomagając się zestawem wspinaczkowym i siłą własnych mięśni. Na przeszkodzie stają nam jedynie warunki pogodowe oraz kondycja bohatera. Dodatkowo podróż urozmaicają pewne niespodzianki, choćby wijące się w górę niczym wąż pnącza czy służące jako chwilowy środek transportu cudaczne „robaki”.
Nie ma żadnych przeciwników ani pościgów, tylko niespieszna i relaksująca eksploracja, w trakcie której poznajemy nieco lepiej enigmatyczny świat gry. Zasadniczo fabuła nie należy do skomplikowanych, niemniej w tym tkwi jej urok.
To melancholijna opowieść o umierającej krainie, cierpiącej z powodu suszy. Z ciekawostek napomknę, że nazwa gry w języku francuskim oznacza odpływ, co jest oczywistą wskazówką w kontekście fabularnym.
Protagonista wspina się coraz wyżej po niegdyś zaludnionej skalnej wieży, rozglądając się za śladami pobratymców. Zamiast tego znajduje urocze stworzonko, wykazujące magiczne zdolności, mogące być kluczem do przywrócenia życia w okolicy. Doprawdy łatwo przywiązać się do tego małego rozmiarami, ale wielkiego duchem towarzysza, a finał wspólnej podróży może sprawić, że nawet najtwardsi uronią łzę.
W Jusant podobała mi się też quasi-kreskówkowa grafika, kusząca pastelowymi barwami oraz przykuwającymi oko krajobrazami – szczególnie gdy patrzymy na nie znad wielokilometrowej przepaści. Całość okraszona jest nienachalną, ale niezwykle klimatyczną muzyką. Nawiasem mówiąc, za grę odpowiada studio Dontnod Entertainment, znane przede wszystkim z nagradzanej serii Life is Strange. Nic tylko grać!
Lana ma kota
Gdy sprawdziłem trailer Planet of Lana na YouTube z miejsca nasunęły mi się skojarzenia z dziełami Érica Chahiego jak kultowe Another World czy nieco już zapomniane Heart of Darkness. Mamy tu bowiem do czynienia z obcą planetą, przykuwającą oko grafiką 2D oraz zagadkami logicznymi.
Z racji, iż tego typu produkcje niezmiennie od lat sprawiają mi frajdę, nie mogłem się jej oprzeć. Tym bardziej że – podobnie jak Jusant – znajdowała się w growej subskrypcji Microsoftu (swoją drogą wszystkich, chcących kupić abonament Amerykanów odsyłam do naszych poradników na tani Xbox Game Pass Ultimate).
Akcja gry przenosi nas na tajemniczą planetę, tuż przed bezpardonową inwazją obcych maszyn siejących zniszczenie wśród zdezorientowanych autochtonów. Gracz wciela się w rolę dziewczynki imieniem Lana, poszukującej uprowadzonej przez blaszanych najeźdźców siostry. Na początku przygody ratujemy z opresji przypominające kota zwierzątko, które od tej pory nie ustępuje nas na krok i pomaga w pełnej niebezpieczeństw eskapadzie.
Wspólnymi siłami rozwiązujemy zagadki logiczne oraz stawiamy czoła bezlitosnym adwersarzom, co stopniowo zacieśnia więzi między bohaterami. Choć historia sama w sobie jest prosta i niemal pozbawiona dialogów, potrafi urzec.
Nie brakuje w niej nagłych zwrotów akcji, momentów pełnych napięcia, jak i wzruszających scen. Obcując z tym tytułem, można przekonać się na własnej skórze, że nie potrzeba słów, by wywołać u odbiorców szczere emocje.
Zawdzięczamy to również baśniowej, ręcznie rysowanej oprawie graficznej oraz będącej ukojeniem dla duszy ścieżce dźwiękowej Takeshiego Furukawy. Reasumując – Planet of Lana to nie lada gratka dla miłośników gier indie, łaknących zarówno estetycznych, jak i emocjonalnych doznań. Szkoda, że nie zyskała większego rozgłosu, na jaki bez dwóch zdań zasługuje.
Prawdziwe perełki
Powyższe produkcje są stosunkowo krótkie i można je ukończyć w kilka wieczorów, więc sprawdzą się w sam raz dla osób zmęczonych znanymi tasiemcami, wymagającymi dziesiątek godzin sztucznie wydłużanej rozgrywki. Obie gry łączy też subtelne zobrazowanie piękna przyjaźni.
Silne więzi między bohaterami to motyw, z którym łatwo się utożsamiamy, niezależnie od miejsca akcji. Dzięki dobrze nakreślonym relacjom zżywamy się z protagonistami, pragnąc poznać ich dalsze losy. Do tego oba studia śmiało postawiły na swoim w kontekście gameplayu czy wizji artystycznej, nie goniąc za trendami.
Nie znajdziecie w nich też żadnych mikrotransakcji (i chwała im za to) tudzież innych rozpraszaczy uwagi. Właśnie takie produkcje przypominają mi, za co kocham gry wideo, przywracając gasnącą wiarę w branżę oraz kierunek, w jakim podąża. Z całego serca polecam.
Dyskusja na temat wpisu
Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi. Mimo że pozwalamy na komentowanie osobom bez konta na platformie Disqus, to i tak zalecamy jego założenie, bo wpisy gości często trafiają do spamu.