W naszej popkulturze wiele jest marek, które liczni odbiorcy rozpoznają bez większego wysiłku. Charakterystyczne elementy, symbole, logotypy czy postacie wryte są w zbiorową świadomość na tyle mocno, że mało komu sprawia trudność poprawne określenie, z czym mamy do czynienia. Jedną z takich franczyz jest Warhammer 40,000, dobrze kojarzony nawet przez osoby, które z fizycznymi grami bitewnymi miały nikły albo wręcz zerowy kontakt.
Spis treści
Na przestrzeni prawie 40 lat obecności na rynku marka ta wyszła poza swoje pierwotne ramy i pojawiła się w książkach czy grach wideo. Ten drugi segment pochwalić się może naprawdę bogatym portfolio, bo wśród wielu wydanych produkcji kilka po dziś dzień uchodzi za kultowe oraz cieszące się sporą estymą.
Za taką grę uznać można Warhammer 40,000: Space Marine z 2011 roku, która dla wielu okazała się prawdziwym spełnieniem marzeń. Gracze dostali szansę wcielenia się w postać kultowego kapitana Titusa, siejącego postrach i zniszczenie wśród zastępów orków.
Oczekiwania wobec kontynuacji były dość spore — niestety, choć niektórzy liczyli, że THQ szybko pójdzie za ciosem, to na kolejną część historii trzeba było naprawdę długo czekać. Teraz jednak, po 13 latach od wydania pierwszej odsłony, debiutuje Warhammer 40,000: Space Marine 2 od Saber Interactive.
Jak prezentuje się powrót lubianej marki po ponad dekadzie od premiery „jedynki”? Ilu nowości możemy się spodziewać względem pierwowzoru? Czy warto się tym tytułem zainteresować? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w niniejszej recenzji. Zapraszam do lektury!
Recenzja Warhammer 40,000: Space Marine 2 – słowem wstępu
Warhammer 40,000: Space Marine 2 to pełnoprawna kontynuacja gry z 2011 roku, zresztą po dziś dzień cieszącej się sporym uznaniem. W przeciwieństwie do pierwszej odsłony, stworzonej przez Relic Entertainment, drugą część przygotowało Saber Interactive, które stosunkowo niedawno wyrwało się z rąk niezwykle niestabilnego Embracer Group.
Gracze mogą kojarzyć specjalistów spod znaku tygrysa szablozębnego między innymi z takich produkcji jak World War Z, Evil Dead The Game czy Crysis 2 Remastered. Oczywiście za projekty te nie odpowiadał jeden zespół, bo w ciągu 23 lat swojej działalności studio doczekało się siedzib chociażby w Portugalii, Hiszpanii, Rosji, na Białorusi, a nawet w Argentynie.
Warhammer 40,000: Space Marine 2 jest więc kolejnym dość głośnym tytułem, który pochodzący oryginalnie z Kanady deweloper może dopisać do swojego dorobku. Mowa więc o doświadczonej ekipie, w dużym stopniu gwarantującej przynajmniej solidny poziom produkcji.
W tym przypadku wymagania były jednak dość spore, bo mowa o marce szalenie popularnej oraz cenionej przez grono oddanych fanów. Co jednak bardzo istotne, już od samej zapowiedzi czuć było, że deweloperzy podchodzili do tematu z pełną świadomością tego, na jakim materiale źródłowym przyjdzie im pracować.
Warhammer 40K: Space Marine 2 ogrywałem na dwóch komputerach — jeden z nich znacząco przekraczał rekomendowane wymagania, drugi zaś mieścił się raczej w dolnej części widełek. Na obu urządzeniach zdecydowałem się na rozdzielczość 1920 na 1080 pikseli. Oto specyfikacja każdego z nich:
Komputer osobisty
- Procesor: Intel Core i5 14600KF
- Karta graficzna: Palit GeForce RTX 4070 Super
- Pamięć RAM: Patriot Viper Venom 32 GB DDR5 5600 MHz CL36
- Dysk: Lexar NM 790 1 TB M.2
- Płyta główna: MSI Z790 Gaming Plus WiFi
- System operacyjny: Windows 11
Laptop
- Procesor: Intel Core i5 9300 HF
- Karta graficzna: NVIDIA GeForce GTX 1660 Ti
- Pamięć RAM: 16 GB DDR 3200 Mhz
- Dysk: WDC PC SN520 512 GB M.2
- Model: Lenovo Legion Y540
- System operacyjny: Windows 11
Dzięki temu byłem w stanie ocenić, jak produkcja radzi sobie pod względem wydajności na dwóch, skrajnie różnych konfiguracjach. Wnioski mogą być zaskakujące, przy okazji wskazując na pewne problemy z optymalizacją.
Na słabszym laptopie, gdzie ustawienia trzeba było konkretnie zredukować, gra trzymała klatkaż w granicach 30, a nawet 45 FPS-ów. Na mocniejszej konfiguracji nasz Kosmiczny Marine dławił się przy ustawieniach wysokich (tylko niektóre opcje przestawione na „ultra”), natywnym renderowaniu obrazu i narzuconym limicie klatek na równe 100 ramek na sekundę (domyślne odświeżanie monitora, z którego korzystałem).
Zdecydowałem się włączyć (oczywiście na komputerze stacjonarnym) DLSS, który sprawdziłem w każdym z dostępnych trybów. Ostatecznie jednak tylko opcja nastawiona na jakość była w stanie względnie dobrze poradzić sobie z tak dynamiczną grą.
Nadal jednak nie była to opcja idealna, bo artefakty związane z kompresją obrazu były widoczne na włosach czy bardziej dynamicznych elementach otoczenia. Niestety, nie pomogło to diametralnie w kwestii wydajności.
Przez większość rozgrywki na mapach płynność animacji oscylowała w granicach 80-95 FPS-ów. Okazjonalnie zdarzało się też, że gra spadała poniżej tej wartości — naturalnie wypadało to w bardziej intensywnych momentach, kiedy wróg nacierał i pchał się pod moją lufę.
Przyglądając się wykresom zużycia zasobów, zauważyłem, że gra w miarę równo męczy zarówno GPU, jak również CPU. Oczywiście, wykorzystanie zasobów karty graficznej zawsze było wyższe, żyłując ją do samego końca, a w przypadku procesora mowa o zużyciu sięgającym 70-75%.
W kwestiach błędów i bugów muszę zauważyć, że grze zdarzyło się parę naprawdę dziwnych wpadek. Wymienić tutaj można okazjonalne zawieszanie się wrogów podczas walk, brak ich reakcji na moje ataki, towarzysze, którzy zamiast przegrupowywać się we wskazanym miejscu, woleli usilnie wchodzić w ścianę czy apatycznie przyglądali się, jak w pojedynkę próbuję sam wyciąć hordy Tyranidów.
Muszę także zauważyć, że problemy występowały podczas włączania lub wyłączania produkcji. Dwa razy zdarzyło się, że po jej uruchomieniu przez Steam gra nie zaskoczyła mimo aktywnego procesu, ale o wiele bardziej uciążliwe okazały się zawieszenia w momencie, kiedy kończyłem zabawę i chciałem wrócić do pulpitu.
Nie jest jednak tak, że recenzowany tytuł pod względem technicznym jest na wskroś tragiczny. Podczas mojej przygody na żadnym z omawianych sprzętów gra nie miała problemu z doczytywaniem tekstur, nie zdarzało się także, aby źle wykrywała kolizję czy nie zaliczała zadań.
Reasumując, Space Marine 2 pod względem technicznym trzyma się dość solidnie, choć nie jest wolny od wad. Nie są to błędy krytyczne i da się je jako-tako zaakceptować, jednak wpływają one na ogólny komfort rozgrywki w mniejszy lub większy sposób.
Warhammer 40,000: Space Marine 2 zadebiutował 9 września 2024 roku na PC, PS5 oraz konsolach Xbox Series X|S. Wydawcą tytułu zostało Focus Entertainment.
Zanim przystąpię do szczegółowego omawiania produkcji, zaznaczę, że recenzja Warhammer 40,000: Space Marine 2 powstała dzięki uprzejmości firmy PLAION, która udostępniła nam klucz do pełnej wersji gry na PC.
Fabuła i świat gry
Fabuła Warhammer 40,000 Space Marine 2 rozgrywa się prawie dwa wieki po zajściach z pierwszej części. Ponownie wcielamy się w Demetriana Titusa, który w efekcie wydarzeń na planecie Graia został oddelegowany z szeregów Imperialnych Marines do Straży Śmierci, gdzie służył przez 200 lat.
Akcja gry zaczyna się w momencie, kiedy główny bohater wraz ze swoją kompanią trafiają na planetę Kadaku — ich celem jest dotarcie do jednej z placówek i detonacja bomby orbitalnej. Sprawa się jednak komplikuje już na etapie lądowania, bo krążownik z całym oddziałem pada ofiarą ataku Tyranidów, co doprowadza do katastrofy.
W efekcie Titus musi nie tylko wykonać powierzoną misję, ale przy okazji odnaleźć zaginionych towarzyszy broni. Nie jest to jednak zadanie ani łatwe, ani tym bardziej przyjemne, bo siły wrażych monstrów stawiają głównego bohatera w bardzo, ale to bardzo trudnej sytuacji.
Ostatecznie protagonista daje radę wypełnić swą powinność, ale wskutek straceńczego starcia z hordami Tyranidów zostaje ciężko ranny. W momencie, gdy Titus oddaje swoją duszę Imperatorowi, z odsieczą przychodzą Ultramarines, którzy transportują go na barkę wojenną.
Tam bohater przechodzi niezwykle ryzykowną operację, która ostatecznie czyni go silniejszym, sprawniejszym, a co za tym idzie — jeszcze bardziej zabójczym. Co bardzo ważne, trafia on ponownie do szeregów Primaris Marines, ale tym razem tylko w roli pułkownika oddziału.
Mimo oczywistej degradacji (wynikającej poniekąd z pewnych kanonicznych konfliktów) nasz protagonista jest wdzięczny za powrót do łask i nadal zachowuje oddanie sprawie, za którą walczy. To w zasadzie od tej chwili zaczyna się „właściwa” część historii, a w jej ramach rzucani jesteśmy na kolejne misje bez żadnego zbędnego odpoczynku.
Oczywiście podczas zabawy natrafiamy na pewną intrygę, nie obyło się także bez zwrotu akcji oraz finału, w którym stawiamy czoła realnemu zagrożeniu wiszącemu nad Imperium Ludzkości. We wszystkich tych przypadkach bez zaskoczenia Titus gra pierwsze skrzypce, a demony przeszłości nie dają o sobie zapomnieć. Brzmi to trochę sztampowo i bardzo prosto? No bo rzeczywiście takie jest.
Fabuła Warhammer 40,000: Space Marine 2 nie jest niczym nadzwyczajnym, niestety trudno znaleźć momenty, w których czułem ekscytację z jej poznawania. Z jednej strony poprowadzono ją w sposób dość wartki i pchający nas naprzód, a jednak nie oferuje ona nic, co mogłoby zachęcać do poznawania kolejnych wydarzeń.
Jest pewien plus — nawet osoby nieobeznane z uniwersum w mig podchwycą to, do czego prowadzi nas historia gry i nie będą odczuwać przytłoczenia nadmiarem nowej wiedzy. Wszystko to przypomina narrację z filmów wojennych, jednak opowieści brakuje większej głębi.
Oczywiście, nie każda fabuła musi być wydumana oraz pełna dodatkowych wątków, ale tutaj jest ona miejscami płytka niczym kałuża. Nawet wspomniana intryga oraz plot twist są bardzo pretekstowe i sprawiają wrażenie wrzuconych tylko po to, aby pojawili się nowi wrogowie, a postacie niezależne coś tam dodatkowo powiedziały.
Skoro już jesteśmy przy bohaterach, to warto poświęcić im nieco miejsca. W trakcie przygody stajemy na czele trzyosobowej grupy uderzeniowej, a naszymi towarzyszami są Gadriel oraz Chairon. Pierwszy kreowany jest na służbistę, który ponad wszystko stawia litery kodeksów, drugi z nich zdaje się bardziej „ludzki”, a nawet stara się wywołać pewne uczucie sympatii.
Problem z nimi polega jednak na tym, że na dłuższą metę ich charakter jest nijaki i pozbawiony jakiegokolwiek kolorytu. Niby wypowiadają te swoje kwestie, jeden z nich jest nawet bardzo sceptycznie nastawiony do Titusa, ale dla fabuły, a tym bardziej dla mnie nic to nie zmienia — równie dobrze deweloperzy mogliby tam wsadzić zwykłe boty, a ja nie odczułbym żadnej różnicy.
O skali nijakości tej dwójki może też świadczyć fakt, że o wiele ciekawsze były krótkie wymiany zdań z resztą członków 2. Kompanii za pomocą voxa. Tam czuć był, iż są to prawdziwi Ultramarine, którzy walczą i są gotowi w pełni poświęcić się dla sprawy, a przecież przez całą grę wypowiadają góra kilkanaście zdań!
Jedyną faktycznie intrygującą postacią był dla mnie pewien kapelan, który od samego początku zdaje się czaić na jakikolwiek błąd głównego bohatera — wokół niego panuje aura tajemniczości, podąża za Titusem niczym cień i śledzi każdy jego krok. Na samym końcu gry okazuje się, iż miał ku temu swoje powody, a gracze znający jedynkę doskonale będą wiedzieć dlaczego.
Mimo sporych uproszczeń fabularnych względem oryginalnego lore Warhammera 40K trzeba przyznać, że Space Marine 2 jest względnie dobrze osadzony w uniwersum. Entuzjaści zapewne dopatrzą się mniejszych lub większych głupotek pisarskich, ale przeciętny odbiorca od początku do końca będzie wiedział, z czym ma do czynienia i czego powinien się spodziewać.
Są Ultramarines, są heretycy, jest wiara w Imperatora, a całość okraszono wartką akcją. Czyli wszystko mniej więcej tak, jak być powinno.
Prostota, a miejscami wręcz toporności fabuły nie jest jednak szczególną wadą tej gry, nie spodziewałem się epopei godnej dramatów psychologicznych czy niektórych większych gier RPG. Dostałem w zasadzie to, co powinno mi wystarczyć do parcia przed siebie. Nic więcej i nic mniej.
Jako pozytyw należy odebrać jednak dodatkowe strzępki fabuły z trybu Operacji. Stanowią one uzupełnienie działań na froncie, które jest nam przedstawiane już nie z perspektywy Titusa, a pozostałych członków 2. Kompanii. Oczywiście nadal nie jest to wybitne scenopisarstwo, ale daje to grze odrobinę tak brakującej głębi.
Poznając i analizując historię Warhammer 40K: Space Marine 2, zrozumiałem, że nie była ona dla deweloperów wielkim priorytetem. Opowieść o protagoniście jest dla całej gry bardziej pretekstem do parcia naprzód oraz zabijania kolejnych hord wrogów.
Ja jak najbardziej rozumiem, że szukanie narracyjnej głębi to nie ten adres, a tutaj liczy się szybka, intensywna jatka. Czuję po prostu zmarnowany potencjał, który można było choć odrobinę rozwinąć i po prostu uatrakcyjnić kolejne mordercze wyzwania.
Mechanika gry i wrażenia z rozgrywki
Skoro kwestie fabularne mamy już za sobą, to warto przejść do omówienia mechanik oraz całego gameplayu w Warhammer 40,000: Space Marine 2. O ile przedstawioną w grze historię można ewentualnie traktować jako dodatek, tak o kwestiach rozgrywki trzeba porozmawiać bez żadnej taryfy ulgowej.
Najnowsza produkcja od Saber Interactive to — podobnie jak pierwsza odsłona — gra akcji z perspektywy trzecioosobowej (TPP). Twórcy przygotowali trzy formy zabawy: kampanię dla jednego gracza, tryb Operacji PvE oraz typowy moduł PvP.
Co istotne: znalezienie innych recenzentów chętnych wziąć udział w starciach było zadaniem niemożliwym, stąd brak opisu zmagań z żywymi współuczestnikami. Mogę jednak stwierdzić, że ogrywane przeze mnie tryby rozgrywki (kampania i Operacje) różnią się od siebie w kilku znaczących elementach.
Na początek skupmy się jednak na rzeczach podstawowych i zacznijmy od poruszania się postaci, które zasługuje na zdecydowany plus. Od pierwszego kontaktu z grą czuć, że każdy Ultramarine to kawał chłopa z mega masywnym pancerzem, bo wszyscy jak jeden mąż poruszają się z gracją rozpędzonej ciężarówki.
Mimo tego sterowanie jest responsywne, choć przy drastycznej zmianie kierunku postać musi przez moment „zebrać się” do tego. Początkowo może być to nieprzyjemne doświadczenie, zwłaszcza jeśli przywykliśmy do gier, w których poruszamy się znacznie zwinniej.
Po jakimś czasie uczucie to jednak mija, bo naturalnie przyzwyczajamy się do tego stylu biegania. Co bardzo istotne, podczas sprintu nasz bohater nie traci na swojej masywności i faktycznie nadal czujemy, że sterujemy ogromnym wojakiem zakutym w kosmiczne blachy.
Ciekawie zaimplementowano system uników, który rozdzielony został na dwie osobne animacje: najpierw nasza postać wykonuje odskok, a drugie wciśnięcie klawisza prokuruje przewrót. Z jednej strony mamy różnorodność ruchów, ale w momencie większego zamieszania może nam to po prostu zaszkodzić — zamiast uciekać na większy dystans, Ultramarine zaczyna się toczyć z gracją słonia w składzie porcelany.
Jeśli chodzi o parowanie, to jest to całkiem skuteczny manewr defensywny, zwłaszcza że dzięki niemu jesteśmy w stanie dotkliwie karać zbyt wyrywnych wrogów. Wygląda to nawet bardzo ciekawie, ale zauważam z tym jeden poważny problem — nie zostało to zbyt dobrze wykonane.
Czasami otrzymujemy graficzne oznaczenie, które sygnalizuje nadchodzący atak i teoretycznie jest to nasza szansa na wykonanie parowania. Zdarzały mi się jednak sytuacje, w których od momentu komunikatu do samego ciosu mijało raptem kilka milisekund, przez co nasza postać nie zdążyła zareagować, stając się całkowicie odsłoniętą na ciosy.
Biorąc pod uwagę, że „im dalej w grę”, tym bardziej wolałem polegać na nieidealnych unikach, zakładam, że nie tak to miało wyglądać. Jeśli jednak wstrzelimy się w parowanie, to nasz wojownik dokonuje szalenie brutalnej kontry na wrogach, często kończąc ich mizerny żywot.
Skupmy się teraz na swoistym rdzeniu całej tej zabawy, czyli strzelaniu i walce. W Space Marine 2 mamy do czynienia z bardzo mało wymagającym systemem, który nie oferuje szczególnej głębi.
Dostępne w grze bronie może i cechują się różnorodnością w zakresie zachowania, odrzutu czy sposobu strzelania, ale jest ich po prostu diabelnie mało. Inna sprawa, że nie czuć, aby pociski jakkolwiek oddziaływały na przeciwników, co czyni walkę na dystans mniej satysfakcjonującą.
O wiele lepiej prezentuje za to korzystanie z broni białej, gdzie faktycznie czuć ciężar zadawanych obrażeń, a dodatkową atrakcją są kombinacje ciosów (nawet jeśli ich wykonanie jest łopatologicznie proste). Co więcej, dostępny arsenał, mimo że okrojony, oferuje bardzo zróżnicowane metody gromienia przeciwników — i tak wielkim młotem możemy zadać potężne, ale wolne obrażenia obszarowe, za to krótszym mieczem wykonamy po prostu więcej cięć.
Warto też wspomnieć o mechanice odzyskiwania życia przez skuteczne ataki wykonane w krótkim czasie od otrzymania obrażeń. Jest jeden z najmocniejszych elementów drugiej odsłony Space Marine, bo napędza nas do agresywnej gry.
Jednocześnie rozwiązanie to wymusza jak najczęstsze bycie „pod napięciem”, aby w razie potknięcia odzyskać jak najwięcej życia. Dodaje to rozgrywce kolorytu oraz sprawia, że pomimo przytłaczającej przewagi wrogów (która dla Ultramarines jest chlebem powszednim) nadal mamy powód, by przeć naprzód i nie myśleć o zatrzymywaniu się.
Patrząc na walkę na krótkim dystansie czysto subiektywnie, to daje ona po prostu znacznie więcej satysfakcji niż strzelanie. Zadawane ciosy zdają się skuteczniejsze i zapewniają ogólnie lepsze wrażenia, co przekłada się oczywiście na atrakcyjność zabawy.
Rzucanie się „na pałę” w tłum wrogów prędzej czy później zmusza nas do taktycznego odwrotu, żeby się podleczyć (o ile mamy czym). W takich sytuacjach prawdziwym game changerem są specjalne umiejętności postaci, która zarówno w kampanii, jak i w trybach wieloosobowych jest w stanie znacząco odmienić sytuację na polu walki.
W głównej formie rozrywki dla pojedynczego gracza Titus może korzystać z dwóch takich perków. Jeden z nich gwarantuje nam zwiększone obrażenia, podczas gdy drugi to nic innego jak plecak odrzutowy znacząco zwiększający mobilność bohatera.
W przypadku Operacji umiejętności specjalne przypisane są do każdej z klas — i tak na przykład podczas grania Awangardą możemy korzystać ze specjalnej linki gwarantującej nam doskok do grupy wrogów. Co bardzo ciekawe, w trybie kooperacyjnego PvE perki te można rozwijać, co samo w sobie też jest dosyć miłym dodatkiem.
Kolejnym istotnym elementem systemu walki są ciosy kończące. Kiedy nasi przeciwnicy zbliżają się już na skraj śmierci, wchodzą w stan ogłuszenia i zaczynają podświetlać się na czerwono. Wówczas zyskujemy szansę podejścia do nich (za wywołanie akcji domyślnie odpowiada klawisz „E”) i zakończenia ich żywota w brutalny, widowiskowy sposób przypominający finishery z nowych odsłon serii DOOM.
Brzmi to fajnie i rzeczywiście jest miłą odmianą od ciągłego walenia do wrogów z karabinów lub przebijania się przez hordy złoli za pomocą broni białej. O dziwo zwiększa to też trochę tempo rozgrywki, bo jeśli uda nam się jednym ciosem ogłuszyć kilku wrogów, to możemy ich po kolei eliminować.
Niestety, nawet tutaj dopatrzyłem się niedociągnięcia, które może całkowicie zaburzać wrażenia z zabawy — chodzi o dystans, w jakim przeciwnicy są podatni na egzekucje. Jest on zdecydowanie za duży i często mój Ultramarine przebiegał przez pół areny, ignorując przy tym dziesiątki innych wrogów, aby zatłuc ogłuszonego Tyranida.
W tym miejscu warto też porozmawiać o designie i zachowaniach wrogów, których przychodzi nam eksterminować podczas zabawy. Muszę jednoznacznie i bez żadnych wątpliwości stwierdzić, że jest to absolutnie najgorszy element całej gry i naprawdę nie rozumiem, co tu w ogóle się wydarzyło.
W Warhammer 40,000: Space Marine 2 mierzymy się z dwiema wrogimi frakcjami, czyli wspomnianymi Tyranidami oraz siłami Chaosu. Teoretycznie daje nam to całkiem sporo rodzajów wrogów, których moglibyśmy spotkać, ale tak się nie dzieje.
Każda z wrażych nam grup to zaledwie kilka typów mobów, tworzonych według praktycznie tego samego schematu. Nawet jeśli w połowie gry dochodzi do przetasowania, to dość szybko zabijanie stale tych samych wrogów staje się po prostu monotonne.
Nie to jest jednak najgorsze, bo o prawdziwą pomstę do nieba woła sztuczna inteligencja, która kuleje na prawie każdym kroku. Jeśli wrogie siły nie nacierają na nas ławą, to zanim łaskawie zdecydują się zaatakować, to albo musimy podejść bardzo blisko, albo władować w nich kilka pocisków na zachętę.
Co jeszcze gorsze, nad wyraz często nie ma znaczenia, z której strony nadchodzimy. Wrogowie nas widzą, a i tak wolą po prostu stać w miejscu i podziwiać urokliwe widoki dystopijnej przyszłości, niewzruszeni zbliżającym się łomotem.
Kolejnym denerwującym elementem jest fakt, że siły zła w zdecydowanej większości będą zainteresowane tylko nami i to na naszej postaci będą skupiać swoje ataki. Sprawia to, że podczas bardziej intensywnych naporów musimy nie tylko skutecznie przeć przed siebie, ale też cały czas skakać oraz unikać ataków dystansowych — jednocześnie nasi towarzysze z trybu jednoosobowego często mają po prostu o wiele lżej.
Niestety, ale kulejące AI często tyczy się też sprzymierzeńców gracza i tutaj zdaje się to element zaprojektowany wyjątkowo po macoszemu. Kiedy wszystko jest pod kontrolą, to ich wsparcie ogniowe bywa względnie pomocne, gorzej jednak jest w sytuacjach, gdy trzeba bronić konkretnego celu przed hordami przeciwników.
Zdarza się im bowiem bez sensu łamać pozycję, wybiegać niepotrzebnie w stronę nacierających jednostek i zbierać przy tym potężny oklep. Na szczęście rzadko dochodzi do tego, aby zostali oni znokautowani, choć to bardziej zasługa szczęścia niż roztropności naszych kompanów.
Mimo takiej niefrasobliwości towarzyszy i tak to my przeważnie będziemy w centrum zainteresowania wrogów, więc musimy ciągle mieć oczy dookoła głowy. Teoretycznie jest to dobre, bo gra czegoś od nas wymaga, ale przy dłuższym kontakcie ze Space Marine 2 zacząłem odnosić wrażenie, że jest to po prostu tania próba maksymalnego wciągnięcia mnie w pętlę rozgrywki.
O wiele lepiej prezentuje się to podczas walk z najpotężniejszymi przeciwnikami, kiedy znacznie łatwiej jest nam zgubić aggro rywala i zyskać chwilę na złapanie oddechu. Sami bossowie lubią też przypierać nasz oddział do ściany oraz zmuszać nas do bardziej ryzykownych zagrywek.
Wskazać tu mogę przykład konfrontacji, gdzie ja i moi towarzysze mieliśmy bardzo mało zdrowia, a amunicji było jak na lekarstwo. Podjąłem skuteczną próbę ryzykownej szarży bronią białą, która pozwoliła mi szybciej doładować specjalną umiejętność, a ostatecznie zwiększyć swoje obrażenia, nieco się podleczyć oraz przechylić szalę zwycięstwa na stronę Ultramarines.
Skoro mamy już za sobą kwestię walki, to skupmy się na rozwoju postaci i wynikających z tego profitach. Kampania dla jednego gracza niestety nie pozostawia nam w tej materii żadnego pola manewru, a decyzyjność gracza ogranicza się do wyboru uzbrojenia do danej misji.
Dopiero tryb wieloosobowy oferuje kilka drzewek rozwoju i nawet jeśli spotkamy tam przeważnie takie podstawowe elementy jak zadawanie większych obrażeń czy skracanie czasu ładowania umiejętności specjalnych, to faktycznie pozwalają nam one obrać jakąś ścieżkę rozwoju. Nie mówimy tutaj oczywiście o gigantycznej głębi rodem z gier RPG, a raczej szeregu pasywnych dodatków, które nieco pomagają naszemu wojownikowi stać się bardziej śmiercionośnym.
Nie mniej istotna jest struktura wypełnianych przez nas misji i operacji. Co do zasady są one banalnie proste — polegają na najzwyklejszym w świecie parciu przed siebie oraz odhaczaniu kolejnych punktów kontrolnych. Na początku może to sprawiać sporo frajdy, jednak po trzeciej takiej samej akcji staje się to po prostu nudne.
Czasem jednak Warhammer 40K: Space Marine 2 rzuca nam unikatowe wyzwania, na przykład bronienie danego obszaru przed naporem wrogów. Pozwala to wyrwać się z pewnej monotonii, która jest nam stale narzucana i faktycznie poczuć jakiś tam dreszczyk emocji — z drugiej strony lepiej, że jest to raczej sporadyczna odskocznia, bo nawet to po czasie mogłoby się nam po prostu przejeść.
Bez zaskoczenia cała gra jest wręcz do bólu korytarzowa, co nie byłoby wielką przeszkodą, gdyby nie pewien szkopuł — strefę, po której możemy się poruszać, ograniczono niewidzialnymi ścianami. Niestety już na samym początku swojej przygody odbiłem się od takiej i to w momencie, gdy chciałem tylko nieznacznie zboczyć z głównej ścieżki.
Warto pochylić się także nad interfejsem użytkownika, bo jakkolwiek nie patrzeć, to często traktowany jest on jako swoista wizytówka. Domyślnie UI pojawia się w sytuacjach walki, abyśmy wszystkie niezbędne informacje mieli w zasięgu wzroku. Kiedy nic nas nie niepokoi, to ten po prostu znika, dając nam możliwość nieskrępowanego podziwiania urokliwych widoków w grze.
Jako plus muszę potraktować także ekrany związane z wyborem uzbrojenia oraz rozwoju postaci w trybie operacji. Wszystko jest jasne i klarowne, oferując jednocześnie bezpośredni dostęp do najważniejszych elementów. Widać jednak, że interfejs projektowano pod kątem kontrolerów, co wymusiło na deweloperach stosowanie się do ogólnie przyjętych schematów.
Miłym zaskoczeniem jest też sposób wyboru trybu zabawy, który zaszyty jest bezpośrednio w grze i odbywa się za pomocą urządzenia dostępnego na Barce Wojennej (czyli swoistym HUB-ie). Dzięki temu nie musimy wybijać się z immersji, a samo przejście staje się po prostu płynniejsze.
Zwrócę też uwagę na mapowanie klawiszy na gamepadzie oraz klawiaturze — to jest całkowicie nieintuicyjne i nie tyle wymaga od nas przyzwyczajenia się, ile wymusza naukę tegoż. Nie rozumiem, jak w shooterze w 2024 roku można było nie „umieścić” zmiany broni pod rolką myszki, ale to jeszcze nic. Atak bronią białą przypisany jest do prawego przycisku myszy, parowanie do klawisza „C”, a unik do spacji, szaleństwo.
Podsumowując wrażenia z całej rozgrywki, muszę przyznać, że jestem po prostu rozczarowany i pozostawiony ze sporym niedosytem. Wiele mechanik miało wielki potencjał, ale zostały one okropnie spłycone w imię większej dynamiki i immersji.
Problem polega jednak na tym, że to również nie do końca się udało. Mimo usilnych prób trzymania mnie „pod prądem” Space Marine 2 nie miał w sobie nic, co realnie zachęcałoby mnie do większego zaangażowania w wydarzenia na ekranie.
W warstwie „mechaniczno-gameplay’owej” nie widzę też wielkiego progresu względem pierwszej odsłony TPS-a z Demetrianem Titusem w roli głównej (wydanej, przypominam, w 2011 roku). Nie ma nic złego w tym, że rdzeń zabawy pozostał tożsamy i opiera się na podobnych filarach, ale ilość elementów dodanych „od siebie” jest po prostu za mała, a co gorsza nie stoi na satysfakcjonującym poziomie.
Grafika i dźwięk w Warhammer 40,000: Space Marine 2
Już od pierwszych materiałów zapowiadających Warhammer 40,000: Space Marine 2 podejrzewałem, że pod względem oprawy wizualnej będzie to prawdziwy majstersztyk. Kiedy wreszcie położyłem swoje łapy na produkcji Saber Interactive, od razu przekonałem się, iż moje przeczucia mnie nie zawiodły.
Mówimy tutaj bowiem o wyjątkowo szczegółowej grafice, gdzie zadbano o niemal wszystkie elementy, od roślinności i podłoża po skyboxy czy modele postaci. Spójrzmy najpierw na dopracowanie środowiska i całego otoczenia.
Chodząc z nosem przyklejonym do podłoża, zauważyłem, że nawet na niższych ustawieniach graficznych można dostrzec naprawdę wiele detali gruntu. Widzimy bowiem mniejsze i większe bruzdy w ziemi, elementy rozbitych budynków walające się po posadzkach czy pęknięcia ścian.
Podobnie jest w przypadku roślinności, która gęsto porasta zewnętrzne obszary (o ile wcześniej ktoś nie wysadził wszystkiego w powietrze) i przy dokładniejszych oględzinach okazuje się naprawdę szczegółowa. Ciekawie w tym aspekcie prezentują się też wewnętrzne lokacje pełne futurystycznych sprzętów, rur i przewodów, a nawet zdobień czy ornamentów rodem z neogotyckich kościołów.
Na równie wysokim poziomie stoją wszystkie modele postaci, choć naturalnie naszą uwagę najbardziej przykuwają nasi wojacy. U nich możemy dopatrzyć się na pancerzach mniejszych lub większych detali, takich jak inskrypcje czy pieczęcie, ale też rysy i uszkodzenia.
Podobnie jest z aparycją wszystkich wrogów, a szczególnie sił Chaosu, które mają być przeciwieństwem dla Titusa i spółki. Są oni bardziej pstrokaci, kolorowi, a jednocześnie noszą charakterystyczne dla siebie drobiazgi przytwierdzone do pancerza.
Podobać może się odmienność wyglądu Ultramarines względem „szeregowych” jednostek, która pokazuje przepaść w potencjale bojowym obu grup. Nasi żołnierze górują nad ludźmi, a my faktycznie mamy powody, by czuć się jak postacie wzbudzające respekt, nawet jeśli jest podszyty strachem.
Znacznie gorzej prezentują się modele oraz animacja twarzy, w moim odczuciu odbiegające od standardów wypracowanych przez branżę w ciągu ostatnich lat. Jak najbardziej rozumiem, że legioniści Imperatora nie należą do najwylewniejszych person w galaktyce, ale ich mimika i reakcje na te mniej oczywiste zdarzenia w świecie gry są tylko niewiele lepsze od nienaturalnie kamiennych twarzy z Wiedźmina 2, które odrzucają mnie po dziś dzień.
Miłym elementem jest interakcja postaci ze światem, która potrafi dać tej grze sporo dodatkowej immersji — przyjemnie jest widzieć, jak w pełnym sprincie rozbijamy nagrobki lub rosnące odpowiedniki drzewek bambusowych. Niby mała rzecz, a jednak bardzo cieszy.
Podobnie jest w przypadku wszelkiego rodzaju śladów po walce na naszym pancerzu. Wszystko zależy od ustawień, ale jeśli zdecydujemy się na włączenie tej opcji, to po ciężkim boju z hordami wrogów nasz marine będzie po prostu umorusany w posoce, a im dalej w postępach misji, tym będzie jej więcej.
Reasumując, pod względem oprawy wizualnej Warhammer 40,000: Space Marine 2 oferuje nam nie tylko świetną grafikę, ale też drobne smaczki czy dodatki. Możemy więc mówić o prawdziwej uczcie dla oczu, nawet tych bardziej wprawnych i krytycznie patrzących na nawet najdrobniejsze elementy.
Gorzej jednak wygląda udźwiękowienie, bo to cierpi na wiele mniejszych lub większych bolączek. Space Marine 2 ogrywałem na słuchawkach z włączoną wirtualizacją układu 7.1 i taką też opcję włączyłem w ustawieniach, licząc na zniewalające doznania.
Niestety, na etapie produkcji coś najwyraźniej poszło mocno nie tak, bo dialogi brzmią bardzo płasko. Jest to na tyle zauważalne, że potrafi pogorszyć wrażenia z zabawy — dziwna sytuacja jak na nowoczesną produkcję od znanego dewelopera.
Na minus należy też zaliczyć wszystkie kompozycje przygrywające nam w tle, których równie dobrze mogłoby nie być. Żaden z utworów nie był w stanie zapaść mi na dłużej w pamięci, a co gorsza domyślna głośność podkładu jest źle wyważona względem pozostałych dźwięków.
Zdarzają się bowiem sytuacje, w których soundtrack zanika całkowicie i w ferworze akcji odbierany jest bardziej jako nieprzyjemne buczenie aniżeli kolejny środek zwiększający nasze zaangażowanie czy wzbudzający określone emocje. Wielka szkoda, bo ta gra zasługiwała na dobrze osadzoną, atrakcyjną ścieżkę dźwiękową.
Recenzja Warhammer 40,000: Space Marine 2 — podsumowanie
Skoro już wszystkie elementy Warhammer 40,000: Space Marine 2 mamy omówione, to czas przejść do finałowego rozdziału niniejszej recenzji i wszystko to sobie podsumować. Odpowiem też na pytania, jakie postawiłem we wstępie oraz dokonam ostatecznej oceny produkcji.
Tytuł przygotowany przez Saber Interactive postrzegam jako bardzo bezpieczną próbę powrotu znanej podserii, która pod względem fabuły i gameplayu stara się nie oferować niczego eksperymentalnego. Wszystko to zdaje się formą pewnego „listu miłosnego” dla fanów Titusa, a zarazem próbą wybadania gruntu przed stworzeniem kolejnej gry.
Z tego powodu nie uświadczymy tu wielu fundamentalnych zmian względem „jedynki”, a raczej dostajemy drobny lifting i dostosowanie marki do bardziej współczesnych standardów. Czy to coś złego? Nic z tych rzeczy, bo wyjadacze, którym pierwowzór przypadł do gustu, na pewno będą w Space Marine 2 czuć się „jak w domu”.
Oceniając ten tytuł w skali od 1 do 10, nie jestem w stanie z czystym sumieniem dać tej produkcji więcej niż solidne 6,5. (przy założeniu, że dla mnie piątka będzie notą wyjściową dla gier przeciętnych). Space Marine 2 ma wiele bolączek oraz błędów, do tego rozgrywka często bywa monotonna.
Z drugiej strony kolejna część przygód Demetriana Titusa potrafi dawać satysfakcję, próbuje nam rzucać pewne wyzwania i nie sili się na sztuczne udziwnianie zabawy. Największym atutem bez wątpienia jest tutaj grafika, która być może wyznaczy nowe standardy w segmencie gier AAA.
Czy to wszystko jest odpowiednim powodem, aby kupić ten tytuł? Wszystko zależy rzecz jasna od oczekiwań, ale jeśli szukacie przyjemnego shootera do niezobowiązującej zabawy po ciężkim dniu w pracy lub czegoś do pogrania bez większego zaangażowania (nawet ze znajomymi), to zdecydowanie jest to tytuł dla Was. W innych przypadkach możecie po prostu zawieść się pewną nijakością i brakiem większej głębi.
Warhammer 40,000: Space Marine 2
Na plus
- Świetna oprawa graficzna
- Ciekawe walki z bossami
- Porządnie wykonany moveset postaci
- Dwuczęściowy system uników
- Świetnie wyważona walka w zwarciu
- Ciekawe opcje rozwoju w trybie wieloosobowym
- Jasny i przejrzysty interfejs użytkownika
- Mimo uproszczeń dość solidne osadzenie fabuły w uniwersum Warhammera 40K
- Dopracowanie drobiazgów jak niszczenie mniejszych elementów podczas chodu
Na minus
- Idiotyczne zachowania AI
- Ubogi i ograniczony arsenał broni w kampanii
- Cała rozgrywka dość szybko potrafi stać się monotonna
- Kiepska oprawa audio
- Tragiczna mimika postaci
- Nieprecyzyjny system parowania
- Nieintuicyjne domyślne mapowanie klawiszy
- Design wrogów nie zachwyca różnorodnością
Przemysław Paterek
Warhammer 40,000 Space Marine 2 to bardzo bezpieczny powrót podserii, który nie sili się na nic rewolucyjnego. Liczne pozytywy z piękną oprawą wizualną na czele nie są w stanie zrekompensować bolączek, będących często efektem złych decyzji projektowych. Nie jest to jednak gra zła, a raczej średnia, która ma potencjał, aby stać się pierwszym krokiem do wejścia w bogaty świat niekończących się wojen w futurystycznej oprawie.
Dyskusja na temat wpisu
Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi. Mimo że pozwalamy na komentowanie osobom bez konta na platformie Disqus, to i tak zalecamy jego założenie, bo wpisy gości często trafiają do spamu.