Muszę przyznać, że Banishers: Ghosts of New Eden to pozycja, która od razu mnie zaciekawiła. Mowa w końcu nacechowanym mrocznym klimatem RPG, w dodatku pochodzącym od niezwykle interesującego studia Don’t Nod.
Spis treści
Zapewne nie tylko ja zastanawiałem się, jak twórcy uznanego Life is Strange poradzą sobie z tak rozbudowanym gatunkiem — drzewka umiejętności, implementacja systemu walki, rozbudowana fabuła czy postacie niezależne to dużo do przemyślenia dla zespołu, który w przeszłości tworzył przeważnie nieco inne produkcje.
By oddać twórcom sprawiedliwość, należy przypomnieć, że to nie jest pierwsze podejście Don’t Nod do RPG-ów jako takich. W przeszłości spod skrzydeł tego zespołu wyszedł też Vampyr, ale gra nie zyskała zbyt szerokiego grona fanów. Czy tym razem będzie inaczej? Tego dowiecie się z mojej recenzji Banishers: Ghosts of New Eden.
Recenzja Banishers: Ghosts of New Eden – słowem wstępu
Jeżeli nie mieliście wcześniej styczności z ekipą Don’t Nod Entertainment, to zachęcam do nadrobienia zaległości. Studio ma na koncie kilka prawdziwych perełek, w tym świetną (choć zdecydowanie zbyt krótką) grę akcji Remember Me, cenioną serię przygodówek spod szyldu Life is Strange czy magiczny Jusant, którego Dawid polecał w swoim felietonie.
Jak wspomniałem wyżej, Banishers nie jest pierwszym podejściem DNE do gatunku RPG. Oprócz świetnie zapowiadającego się Vampyra, który niestety padł ofiarą nie najlepiej zaprojektowanego gameplayu, to wymienione przed chwilą Remember Me również miało początkowo być grą fabularną, ale ze względu na różne zawirowania tytuł przeprojektowano na action adventure.
Apetyt twórców na soczystego erpega był więc mocno pobudzony. Warto jednak zaznaczyć, że osoby lubujące się w tytułach AAA mogą odczuć pewien niedosyt podczas rozgrywki w Banishers: Ghosts of New Eden. Nie mamy tu do czynienia z wysokobudżetową produkcją, co widać w większości jej aspektów (choć nie oznacza to oczywiście, że mamy do czynienia z „bublem”).
Przechodząc do kwestii optymalizacyjnych, tutaj naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Animacja jest płynna nawet podczas widowiskowych starć, więc w tej kwestii ekipa z Don’t Nod odwaliła kawał naprawdę dobrej roboty jeszcze przed premierowym patchem.
Pewnym zawodem był dla mnie jednak fakt, że w Banishers: Ghosts of New Eden nie zaimplementowano technologii FSR. Niemniej wspomagając się AMD Fluid Motion i skalowaniem Radeon Super Resolution udało mi się wyciągnąć 90 FPS z ustawieniami ultra na sprzęcie, który oscyluje wokół rekomendowanych wymagań gry.
Zanim przejdę do dalszej części tekstu chciałbym serdecznie podziękować firmie PLAION Polska, która dostarczyła nam klucz do recenzji Banishers: Ghosts of New Eden jeszcze przed premierą.
Fabuła i świat gry
Recenzja Banishers: Ghosts of New Eden nie mogłaby obyć się bez omówienia historii, wokół której kręci się cała akcja. To przecież produkcja od Don’t Nod, a ich dzieła są mocno nacechowane naciskiem na aspekty fabularne.
Tak więc jest rok 1695. Dwójka Pogromców – czyli łowców duchów – Red i Antea, otrzymują list od zaprzyjaźnionego pastora z amerykańskiej kolonii. Jego treść jest wysoce niepokojąca, co sprawia, że para postanawia wyruszyć do tytułowego New Eden w celu zbadania sprawy tajemniczej klątwy, jaka opanowała osadę.
Niestety już od samego początku nic nie idzie po myśli protagonistów. Zanim docierają do New Eden, wielebny umiera. Ich pierwszym krokiem jest więc zbadanie zagadki jego śmierci.
Ponadto samo miasteczko jest już zdziesiątkowane. Otacza je tajemnicza aura, która sprawiła, że zdecydowana większość mieszkańców postanowiła się ulotnić do innych osad lub Bostonu.
Okazuje się, iż za wszystkim stoi Koszmar. To rodzaj potężnej zmory, będącej ogromnym wyzwaniem nawet dla doświadczonych Pogromców.
Koniec końców dochodzi więc do starcia z bossem, które oczywiście przegrywamy z kretesem. Antea umiera, a Red zostaje wyrzucony w otchłań oceanu.
I w zasadzie od tego momentu zaczyna się właściwa rozgrywka. Życie Reda ratuje tajemnicza Poszukiwaczka, która opiekuje się nim ze względu na rozkaz tajemniczej wiedźmy.
Jednakże każdy, kto wie co nieco o duchach rozumie, że te nie odchodzą tak łatwo. Antea – choć sama jest Pogromczynią i wie, z czym to się wiąże – zostaje na Ziemi jako nawiedzenie Reda. Stała się więc czymś, z czym jeszcze do niedawna sama walczyła.
Na tym właśnie polega komplikacja fabularna dzieła Don’t Nod. Jako Red musimy zmierzyć się teraz z bardzo ważną decyzją – przywrócić Anteę do życia za pomocą groźnego, starożytnego rytuału, czy może pozwolić jej odejść w spokoju?
Wbrew pozorom to bardzo twardy orzech do zgryzienia. Duchy, które nie chcą odejść, muszą żywić się esencją żyjących. Wysysają z nich radość i chęć do działania.
Poza tym jest jeszcze jeden istotny szczegół. Zmartwychwstanie bohaterki wymaga od Reda czynów, które można określić mianem morderstwa. Wyłącznie zabicie odpowiedniej liczby osób pozwoli mu odzyskać swoją ukochaną.
Warto także wspomnieć, że nasza decyzja bezpośrednio wpłynie na fabułę. Dotyczy to nie tylko losów protagonistów, ale także ich relacji pomiędzy sobą.
Przyznam szczerze, że według mnie wszystko powyższe działo się nieco zbyt szybko. Relacja bohaterów zmienia się niczym przy pstryknięciu palcem, co trochę zaburza „tragizm” całej sytuacji. Chciałoby się, żeby wpleciono w nią jakieś poważniejsze wątki poboczne, które rzuciłyby nieco światła na postępujące zmiany.
Mechanika gry i wrażenia z rozgrywki
No i właśnie tu leży pies pogrzebany. W Banishers: Ghosts of New Eden aktywności pobocznych jest jak na lekarstwo. A jeśli już są, to przeważnie dotyczą po prostu walk z kolejnymi falami wrogów. Nie spodziewajcie się, że to okropnie rozbudowany RPG, w którym dla pozostałych zadań można całkowicie porzucić główny wątek fabularny.
Kolejne zastrzeżenie mam do różnorodności wrogów. W niektórych momentach widać tutaj oryginalność oraz polot, ale podczas standardowych etapów przeciwnicy przestają zaskakiwać.
W większości są to opętane zwłoki lub wilki. Postacie poboczne praktycznie nie występują, co z jednej strony pogłębia poczucie osamotnienia, a z drugiej odbiera światu nieco wiarygodności.
Za to system walki jest bardzo dobrze rozbudowany. Widać tutaj inspirację gatunkiem soulslike – wyprowadzony w odpowiednim czasie blok pozwala nam zachwiać równowagą przeciwnika, a czasem również zadać większą ilość obrażeń.
Intrygujący jest też system zmiany pomiędzy dwojgiem bohaterów. Zarówno Red, jak i Andrea mają swoje zestawy umiejętności. Naturalnie pierwszy z nich jest jednak jako człowiek dosyć ograniczony w swoich możliwościach.
Poza tym bohaterowie mogą ze sobą współpracować. Przykładem jest tutaj umiejętność polegająca na wyprowadzeniu szybkiego doskoku przez Reda i następnie zmiana na Andrę, co pozwala jej na wymierzenie przeciwnikowi efektownego kopniaka.
Ponadto naszą strategię warto dostosować do typu przeciwnika, z którym się mierzymy. Tylko wtedy uda nam się zadać wystarczającą ilość obrażeń.
Potyczki wymagają więc pewnego stopnia opanowania szybkiego klikania oraz wciskania klawiszy. W ten sposób osiągniemy poziom, w którym walka będzie komfortowa.
Rozwijając dalej wątek umiejętności, te składają się z kolejno odblokowywanych drzewek. Nie są one zbyt rozbudowane, ale można je uznać za wystarczające.
Niestety nie mają one kolosalnego wpływu na grę. Tak naprawdę nigdy nie ma się poczucia, że cokolwiek istotnego zmienia się wraz z awansem oraz zdobyciem nowej umiejętności. Moim zdaniem można było skupić się na mniejszej liczbie, ale nieco bardziej wpływowych skilli.
Odnoszę także wrażenie, że Banishers: Ghosts of New Eden jest poniekąd niewolnikiem założeń projektu świata gry. To korytarzówka, w której odblokowujemy kolejne etapy po wykonaniu określonej liczby – zazwyczaj niezbyt wysokiej – zadań.
Wobec tego eksploracja oczywiście występuje, ale jest dosyć ograniczona. Trochę szkoda, bo zdecydowanie był potencjał na więcej.
Kolejny aspekt to dosyć „pokraczne” sterowanie. Będziecie szczęściarzami, jeśli macie przynajmniej dwa dodatkowe przyciski na myszce. Pozwolą one na komfortowe przypisanie bloku oraz aktywacji broni palnej, bo nie ma opcji przełączania się między rodzajami oręża. Do wystrzału potrzebne jest użycie przycisku, potem powracamy do trybu walki mieczem.
Myślę, że gra była zwyczajnie projektowana pod kątem gamepada, a klawiatura została dodana naprędce. No bo pomyślcie, gdzie najczęściej szukacie w grach przycisku otwierającego mapę? Nie, w tym przypadku to nie jest M, tylko średnik.
Nie ma też skrótów do poszczególnych sekcji ekranu postaci. Wszystko trzeba otwierać przez klawisz Tab, nieważne czy chcecie obejrzeć ekwipunek, czy może przypisać kolejne punkty do rozwoju postaci. A skoro już mówimy o inwentarzu, to tutaj nie ma się za bardzo do czego przyczepić. Wszystko wygląda standardowo – zbieramy lub kupujemy wyposażenie, które możemy potem ulepszać.
Do „podrasowania” sprzętu potrzebujemy zasobów rozsianych po całej mapie. Dlatego też warto czasem zboczyć z głównego szlaku, aby zgromadzić niezbędne przedmioty. Pozostałych ścieżek nie ma zbyt wiele, więc i tak nie stracicie dużo czasu.
Podobnie jak postać – także i ekwipunek z czasem się leveluje. Pomaga to nam w polepszeniu jego statystyk, co jest w mojej opinii szczególne ważne przy broni – w tej grze kluczowy jest bowiem poziom zadawanych obrażeń.
Niektóre z itemów są także potrzebne do odprawiania rytuałów. Niezależnie od naszej sytuacji, nadal jesteśmy Pogromcami, którym wypadałoby wypełniać swoje obowiązki. Odpowiednie obrzędy pomogą nam więc zmusić ducha do ujawnienia się lub też wywołać zmorę, aby zamknąć szczelinę pomiędzy światami żywych i umarłych.
Grafika i dźwięk w Banishers: Ghosts of New Eden
Na początku recenzji Banishers: Ghosts of New Eden wyraźnie zaznaczyłem, że to zdecydowanie nie jest gra AAA. Z tego też względu według mnie grafika wygląda po prostu porządnie.
Nie jest to tytuł, który powali Was na kolana oprawą graficzną. Wszystko jest tutaj na swoim miejscu – animacje są płynne, twarze oraz ich mimika mogą się podobać.
Ponadto możemy uznać, że twórcom udało się do pewnego stopnia zaimplementować udaną interakcję z otoczeniem. Niektóre rośliny reagują nawet na nasze kroki, choć większe krzewy po prostu znikają w momencie, gdy przez nie przechodzimy.
Jeśli chodzi o świat gry, tutaj jest klimatycznie. Można poczuć, że lokalne okolice rzeczywiście zostały dotknięte przez tajemniczą klątwę. Zmierzymy się więc z przede wszystkim mrocznymi – choć nie tylko – lokacjami. Przypomina to trochę jedną z produkcji Piranha Bytes, konkretniej Risena 3.
Na szczególne wyróżnienie zasługują natomiast efekty specjalne. Te niesamowicie mi się spodobały – są także dosyć zróżnicowane i niejednokrotnie mogą zaskoczyć.
Reasumując, nie ma na co narzekać. Graficznie Banishers: Ghosts of New Eden nie odstępuje kroku konkurencji, zwłaszcza w swoim segmencie cenowym. Pomyślcie tylko, że niedawno wydany, fatalny The Inquisitor kosztuje prawie tyle samo. Przepaść pomiędzy tymi dwoma grami jest ogromna.
Jeśli chodzi o oprawę audio, muszę się do czegoś przyznać. Szczerze mówiąc, to nie pamiętam żadnego motywu muzycznego z gry. Nie jestem nawet pewny, czy w ogóle miała ona jakieś rozbudowane sekwencje muzyczne, tutaj raczej wszystko polega na pojedynczych efektach dźwiękowych.
Nie mógłbym pominąć kwestii polskiej lokalizacji. Twórcy postawili na wersję kinową, czyli obejmującą tylko napisy. Te jednak przygotowano z należytą pieczołowitością, więc nie ma mowy o żadnych irytujących błędach językowych czy związanych z czcionkami.
Recenzja Banishers: Ghost of New Eden — podsumowanie
Epilog recenzji Banishers: Ghosts of New Eden jest dosyć smutny. Byłem zaintrygowany tym tytułem, ale w trakcie rozgrywki moja ekscytacja gdzieś się ulotniła.
Trudno mi precyzyjnie wskazać, co jest do końca tego przyczyną. Wydaje mi się, że to przede wszystkim fabuła, która najzwyczajniej w świecie uległa rozwodnieniu. Samo podejście do tematyki duchów i życia pozagrobowego jest dosyć oklepane – gdyby nie ramy czasowe można byłoby pomyśleć, że to kolejny odcinek Supernatural.
Nie wiem, co więcej mógłbym dodać, bo niewiele tak naprawdę jest tu do powiedzenia. Po mojej przygodzie z Banishers: Ghosts of New Eden czuję przede wszystkim niedosyt. Ta gra miała potencjał, aby na nowo wyznaczyć niektóre ramy dla gatunku. Niemniej z tego nie skorzystała, co jest poważnym minusem.
Banishers: Ghosts of New Eden
Na plus
- Intrygujący system walki
- Grafika, która nie ustępuje innym tytułom z tej samej półki cenowej
- Z początku ciekawa fabuła, która…
Na minus
- …rozwadnia się do momentu, w którym gracz traci pojęcie na temat tego, co się dzieje
- Brak większych aktywności pobocznych
- Okropnie niewykorzystany potencjał duchów
Adrian Witczak
Nie wiem, co jeszcze mogę dodać. Niedosyt, niedosyt i jeszcze raz niedosyt. To wszystko, co czuję po swojej przygodzie z Banishers: Ghosts of New Eden.
Dyskusja na temat wpisu
Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi. Mimo że pozwalamy na komentowanie osobom bez konta na platformie Disqus, to i tak zalecamy jego założenie, bo wpisy gości często trafiają do spamu.