Po ostatnim wywiadzie Phila Spencera wśród fanów Xboxa do granic absurdu narosła niespotykana dotąd konsternacja, która przyjęła mniej więcej taki obrót: „Microsoft się poddał i nie będzie tworzył nowych gier, a najlepiej to już teraz sprzedać konsolę za pół ceny, żeby zrobić miejsce na PS5”.
W ciągu kilku tygodni Xbox stał się w oczach niektórych dosłownie marką upadłą. Wszystko dlatego, że Spencer powiedział coś, co wiedzieli już wszyscy od dłuższego czasu. Era system sellerów już dawno temu dobiegła końca — rynek opanowały casuale, co jest naturalnym efektem rozrostu branży do stopnia, którego mogłoby pozazdrościć Hollywood.
Wystarczy spojrzeć na dane sprzedażowe nawet tak ogromnego hitu, jakim było The Last of Us Part II. W ciągu około dwóch lat od premiery gry sprzedano „zaledwie” 10 milionów jej kopii. W podobnym czasie, bo do czerwca 2022 roku, PS4 gościło w domach ponad 100 milionów graczy. Dodając do tego te kilkanaście milionów ówczesnych posiadaczy PS5, wyjdzie nam, że w jednego z najgłośniejszych flagowców Sony nie zagrało nawet 10% z maksymalnej możliwej liczby osób.
Spencer przyznał więc wprost, że nawet jeżeli Starfield będzie grą 11/10, to nic się nie zmieni w kwestii sprzedaży konsol. Ja mógłbym dodać od siebie, że krzywa być może podskoczyłaby na chwilę po bardzo udanej premierze, ale nie byłoby to działanie znaczące wiele więcej od zanotowania takiego faktu przez analityka danych w odpowiedniej rubryce Excela.
Tak samo jak dobiegła jednak era system sellerów, tak skończyły się wojny konsolowe. To znaczy – skończyły się dla ich producentów. Nadal istnieją bowiem adwokaci każdej z tych korporacji, którzy walczą na śmierć i życie ze swoimi przeciwnikami na tematy tak istotne dla ogółu, jak na przykład liczba teraflopów w Xboxie Series X czy PS5.
Bynajmniej nie oznacza to, że z Xboxem wszystko jest w porządku. Ta marka ma swoje problemy, ale wbrew pozorom PlayStation ani liczba sprzedanych konsol do nich nie należą. Żeby jednak je zdiagnozować i wyleczyć, trzeba omówić kilka bardzo ważnych kwestii.
A problemów nie da się przysypać dolarami
W Microsofcie od wielu lat panuje przekonanie, że wystarczy rzucić milionami czy też miliardami dolarów, aby wejść na dany rynek z przytupem. Te pieniądze są przeznaczane na przejęcia niezależnych dotąd brandów, które z mniejszym lub większym powodzeniem działają w sektorze, do którego chce się dostać „gigant z Redmond”.
Takie zachowanie wykracza daleko poza gry i jest częścią ogólnej strategii. Pierwszy przykład z brzegu: Nokia. Przejęcie działu Lumii fińskiego producenta miało pozwolić Microsoftowi na ekspansję na prężnie rozwijającym się rynku smartfonów. Plan był niemal idealny – za sprawą zakupu było już know-how w kwestii opracowywania hardware’u. Microsoft miał za to software, czyli znany i lubiany (wcale nie) system Windows.
W tym miejscu nie ma nawet zbytnio czego dodawać. Nikt z nas nie używa przecież dziś ani Lumii, ani mobilnej odmiany Windowsa na smartfony.
Pewną ciekawostką jest fakt, że wiele lat wcześniej podobnie próbowano zrobić z Nintendo. Z filmu arhn.eu możemy dowiedzieć się, jak ówczesny prezes japońskiego giganta skomentował plany przejęcia jego firmy oraz wspólnego stworzenia konsoli do gier:
W tej branży istnieje wielu ludzi, którzy nie znają się na grach. Jest taka duża firma w USA, która myśli, że wystarczy wydać masę pieniędzy, by otoczyć się firmami tworzącymi oprogramowanie, by powtórzyć sukces Nintendo. Nie wydaje nam się, żeby to było takie łatwe.
Hiroshi Yamauchi
Po nieudanej premierze Redfall możemy uznać, że Yamauchi okazał się prawdziwym prorokiem. Jestem ostatnią osobą, która zwiastowałaby teraz upadek Arkane, ale jedno w tej całej sytuacji trzeba przyznać. Studio zostało przejęte wraz z Bethesdą i w Xboxie zadziało się coś, co spowodowało, że pierwszy raz w historii stworzyło słabą grę.
I tak naprawdę nie ma tu dobrego wytłumaczenia dla „Zielonych”. Okej, wolna ręka w tworzeniu gier, brak ingerencji, i tak dalej, i tak dalej. Ale poważnie nikt nie zdążył zauważyć, jak działa ta produkcja? Albo może w jakimś nikczemnym planie ktoś chciał ją specjalnie „uwalić”, co sygnowałoby znaki wewnętrznej niechęci i rywalizacji?
A pomimo tego Microsoft kontynuuje tę politykę. Po Bethesdzie kolejnym ogromnym łupem ma się stać Activision Blizzard. Firma, za którą smród ciągnie się od dawna. Co z tego wyjdzie? Nie wiem, choć się domyślam.
Przecież było już dobrze
Przy kolejnych przejęciach gdzieś jednak zniknęły te dawne flagowce Xboxa. Halo niegdyś biło rekordy sprzedaży, a dziś wciąż nie wiadomo, co z nim zrobić po premierze Infinite. Fable? Jakie Fable? Lionhead nie istnieje już od dawna, a Xbox wygląda tak, jakby starał się, jak może, żeby ludzie o nim zapomnieli. Czarę goryczy przelewa fakt, że kolejną odsłonę tej serii przygotowuje… Playground Games. No tak, ci od Forzy robią RPG-a, a co?
Moim ulubionym Gearsom chciałem natomiast poświęcić oddzielny akapit. Oryginalna trylogia była świetna – to dla niej w ogóle kupiłem swego czasu Xboxa 360. Czwórkę natomiast dało się przełknąć, piątkę niby też, ale była już wyraźnie gorsza od poprzedniczki. O Gearsach 6 na razie jednak ani widu, ani słychu.
Każda starsza marka Xboxa wydaje się więc dziś znajdować na zakręcie. Fakt ten tylko potęguje mylne wrażenie, że pora się poddać.
Dawne marki na ratunek
Najgorsze w tym jest to, że Xbox sam zapędził się w kozi róg. Remedium? Wspomniane wyżej przejęcia. Jeżeli nie da się drzwiami, to przecież trzeba oknem. A wystarczy „tylko” ożywić to, z czym tę markę kojarzyliśmy przez lata.
Dzieją się rzeczy, których naprawdę nie rozumiem. Otóż wielki moloch z nieograniczonymi zasobami finansowymi nie potrafi sam stworzyć żadnej gry. I przez „sam” mam naturalnie na myśli studia przejęte „X lat temu”, które urosły i stały się częścią całej „rodziny” – to co innego, niż zakup innej globalnej korporacji, która wzorem Minecrafta będzie po prostu zarabiać dla Microsoftu pieniądze.
Idę o zakład, że obecne przekonanie o nędznej kondycji Xboxa uległoby zmianie o 180 stopni, gdyby kolejna Forza okazała się udana, a za nią poszłaby akcja marketingowa, która dostarczyłaby nowe wieści o przynajmniej niektórych „starych” flagowcach. Nagle Phil Spencer mógłby w oczach wielu wrócić z wirtualnego wygnania i znów stałby się dla nich człowiekiem, który uratował „Zielonych”.
W tym momencie można odebrać mój wywód jako hipokryzję. No bo jak to, Starfield nie sprzeda konsol, a Fable tak? No nie, bo tu wcale nie chodzi o słupki sprzedażowe sprzętu – te, tak czy inaczej, będą na tyle wysokie, że Xbox pozostanie jedną z głównych platform. Nadal potrzebuje jednak hitów, które wyrobią mu na nowo opinię wśród trochę mniejszych casuali, bo to oni dzisiaj dyktują warunki na rynku. Tak, żeby do Forzy, Call of Duty i EA Sports FC było jeszcze jakieś solidne AAA do wyboru.
Wykorzystanie kojarzonych z Xboxem franczyz pozwoli osiągnąć jeszcze jeden cel, jakim jest ukojenie nerwów osób, które mocno utożsamiają się z marką. Obecnie jest zbyt wiele ludzi, którzy niepokoją się o przyszłość Xboxa, a byli z nim związani od czasów „klasyka” z 2001 roku albo „360-tki”.
Bo w gruncie rzeczy tu nie chodzi o zasoby finansowe, a o sam podkopany wizerunek. Xbox nie bankrutuje, ale nadszarpnął swój obraz dziwnymi, nieskoordynowanymi działaniami.
Xbox jako ekosystem to szansa, która mi się podoba
Wyjaśnijmy sobie jedno. PlayStation to coś więcej niż tylko konsole do gier. To lifestylowa marka, która gościła już wielokrotnie na wielomilionowych klipach muzycznych czy podczas najważniejszych wydarzeń sportowych. Niesamowicie trudno jest ją pokonać, nawet jeżeli ma się świetny sprzęt i gry, w które ludzie lubią grać.
Boleśnie przekonała się o tym Sega. Dreamcast nie był słabą konsolą, miał udane tytuły i co najważniejsze, wcale nie sprzedawał się źle. Sony już jednak wtedy zajmowało ugruntowaną pozycję i finalnie stało się jedną z przyczyn wycofania się producentów Sonica z rynku konsol.
Wtedy nie było alternatywnego sposobu na uczynienie tej gałęzi biznesu częścią dochodowego ekosystemu. Dreamcast co prawda oferował platformę online, ale ta technologia była jeszcze strasznie ograniczona – i to na tyle, że nie dało się nawet wprowadzić ogólnej usługi dla wszystkich regionów, podpisując zamiast tego umowy z różnymi podwykonawcami. Nie było nawet mowy o poważniejszym wykorzystaniu tego pomysłu.
Taką szansę ma jednak Xbox, który przetrwał epokę dinozaurów. I wydaje się, że to prawdziwy strzał w dziesiątkę. Game Pass oraz Cloud Gaming to pomysły, które są w stanie obrócić porażkę w zwycięstwo. Sony do tej pory nie udało się stworzyć dla nich poważnej alternatywy, a ten pociąg już dawno wyruszył z peronu. Nie będzie łatwo go zatrzymać.
Xbox musi więc kontynuować to, co już zaczął. Nie chodzi tu o kolejny hardware, bo w tym momencie istnieje wszystko, czego marka potrzebuje do dalszego rozwoju swojego pomysłu. Mamy autorskie konsole jako oficjalne „centrum” ekosystemu i mamy PC-ty z Windowsem, a reszta sama przyjdzie bez wydawania ani jednego dolara na rozwój innego sprzętu. Ostatnim takim przykładem jest Asus ROG Ally, do którego zakupu dorzuca się trzy miesiące Xbox Game Pass Ultimate za darmo.
To jest sytuacja win-win, która szachuje Sony. Asus dostał dodatkowy powód, dla którego ludzie kupią jego handhelda. Microsoft z kolei zyska pieniądze z nowych subskrybentów i dodatkowo „zagnieździ” się oficjalnie w kolejnej odnodze rynku.
Natomiast Sony preferuje zamknięty ekosystem i nie ma takiego komfortu. Jeżeli chce ponownie wkroczyć do przenośnego świata, to nie ma innego wyboru niż przeznaczenie znacznych środków na opracowanie swojej konsoli.
Microsoft musi teraz z kolei wyraźnie dać do zrozumienia ludziom, czego spodziewać się po Xboxie. Zachęcać ich do alternatywy – nie mylić z bezpośrednią konkurencją – dla PlayStation, gdzie nie trzeba wydawać 2500 zł na nową konsolę, a potem jeszcze dorzucać 300-400 zł na każdą kolejną grę first-party.
„Jeżeli niezbyt przejmujesz się technikaliami, to z nami masz Series S za 1100 zł + nasze produkcje i szereg innych, świetnych tytułów od zewnętrznych deweloperów za 55 zł miesięcznie! A dla chętnych na nieco mocniejszy sprzęt mamy jeszcze Series X za normalną cenę i takie same benefity w kwestii ekosystemu.” Najbardziej wymagający mogą sami sobie zbudować dowolnego PC-ta – i jak każdy już się domyślił – nadal w pełni korzystać z naszych usług.
Domyślam się też, że wraz z rozwojem szybkiego łącza (5G i światłowód) cloud gaming również urośnie w siłę, choć nadal pozostanie w mniejszości, jeżeli chodzi o udział w platformach. Być może więc w przyszłości niedzielnym graczom wystarczy telewizor lub smartfon z aplikacją Xbox Game Pass?
Nie, nikt nie zapomina o grach. Ale na razie Xbox nie potwierdził tego w działaniach
Wyjaśnijmy to sobie wprost. Phil Spencer nie powiedział, że Xbox nie będzie wydawał świetnych gier. Jego słowa można odebrać jako stwierdzenie, że Xbox nie będzie wydawał świetnych gier, aby konkurować z PlayStation. Ich celem ma być zachęcenie do ekosystemu, a nie wyłącznie kupna konsoli.
Jak już udało mi się wspomnieć, fanów z pewnością uspokoiłby niezakłócony oraz udany powrót dawnych franczyz. Do tego mało prawdopodobne jest, że Starfield odniesie porażkę, tym bardziej nie po tym, co stało się z Redfall.
Mam więc nadzieję, że większość obecnej krytyki Xboxa ulegnie dezaktualizacji po 11 czerwca 2023 roku, czyli gdy Xbox Games Showcase i Starfield Direct będą już za nami. Obyśmy dowiedzieli się wtedy czegoś więcej na temat nowej odsłony przynajmniej dwóch z trzech flagowych serii konsol Microsoftu, jakimi są m.in. Gearsy, Halo i Fable – inaczej moje oczekiwania nie zostaną zaspokojone nawet w 50%.
Dyskusja na temat wpisu
Prosimy o zachowanie kultury wypowiedzi. Mimo że pozwalamy na komentowanie osobom bez konta na platformie Disqus, to i tak zalecamy jego założenie, bo wpisy gości często trafiają do spamu.